Orlen przez najbliższe dwa lata będzie sponsorować Williamsa i wyda na to 100 mln złotych, a Robert Kubica będzie kierowcą brytyjskiej ekipy. Jednak wśród wielu rodaków panuje opinia, że tego typu inwestycja nie ma sensu bowiem zespół z Grove zamyka stawkę w Formule 1 i sytuacja nie ulegnie zmianie w kolejnej kampanii.
Myślenie tego typu kategoriami jest niewłaściwe. F1 jest bowiem na tyle dynamicznym sportem, że sytuacja w niej potrafi się zmienić z roku na rok. Najlepszy przykład to Sauber. Szwajcarzy w zeszłym roku byli najgorsi w stawce, ale z pomocą przyszło Ferrari. Oba zespoły zacieśniły relacje, co przełożyło się na stworzenie znacznie lepszego samochodu.
Źródło problemów Williamsa
Ostatni okres dla Brytyjczyków był dość udany. Dwukrotnie zajmowali trzecie miejsce w klasyfikacji konstruktorów, dwukrotnie kończyli rywalizację na piątej pozycji. Pomagał im w tym bardzo mocny silnik Mercedesa. To dzięki niemu Williams wydostał się z problemów po fatalnym sezonie 2013. Jednak to też jednostka napędowa okazała się niemal gwoździem do trumny.
Powód jest prozaiczny. Mercedes stworzył silnik, który przewyższał konkurencję i tuszował słabości samochodu Williamsa. Brytyjczycy od kilku lat wiedzieli, że mają problemy z siłą docisku w swoich modelach, uwagę na to zwracał już Felipe Massa. Wydajna maszyna pozwalała im jednak wygrywać rywalizację z mniejszymi zespołami.
ZOBACZ WIDEO PGNiG Superliga: Męczarnie Orlenu Wisły w Kwidzynie. Bramkarze w rolach głównych
W tym roku sytuacja uległa zmianie, bo rywale zrobili krok do przodu. Renault z roku na rok wydaje większe pieniądze na F1 i goni konkurencję. Honda również poprawiła swój silnik, co przełożyło się na lepsze rezultaty Toro Rosso. Zmiana dostawcy jednostek napędowych pomogła też McLarenowi. I przede wszystkim, Ferrari stworzyło silnik, który na początku roku był nawet wydajniejszy od tego Mercedesa. To pomogło Haasowi i wspomnianemu wcześniej Sauberowi.
Wszechobecne sojusze
Wydaje się, że problemem Williamsa jest jego romantyczne podejście do F1. Królowa motorsportu stała się bardzo kosztownym sportem. Zespoły wydają ogromne kwoty na pracę w fabrykach, symulatorach. Samo wyprodukowanie części jest relatywnie tanie. Dlatego mniejsze ekipy szukają sposobu, by zaoszczędzić każde euro.
Najlepszym tego przykładem jest Haas. Amerykanie zatrudniają nieco ponad 200 pracowników, podczas gdy personel Williamsa liczy ich 700. Haas kupuje jednak wiele gotowych elementów w fabryce Ferrari, a następnie jedynie je składa w całość. Dlatego też na początku roku Fernando Alonso podśmiewał się z amerykańskiego zespołu, a jego samochód nazywał "repliką Ferrari". Blisko z Mercedesem współpracuje z kolei Force India.
Williams miał szansę zacieśnić sojusz z Mercedesem. Od początku roku optował za tym Lawrence Stroll, ale w zespole przeważyła wizja niezależnego konstruktora. Brytyjczycy szczycą się tym, że sami tworzą jak najwięcej części. Efekt jest taki, że latem nawet nie dobili targu z Mercedesem w zakresie nabywania skrzyni biegów. Williams postanowił, że nadal będzie produkować je na własny rachunek. Czy słusznie? Czas pokaże.
Misz-masz Lowe'a
Tegoroczny samochód był też pierwszym, nad powstawaniem którego czuwał dyrektor techniczny Paddy Lowe. Brytyjczyk wpadł na pomysł, by połączyć najlepsze cech modeli Mercedesa i Ferrari. To co było genialne w teorii, okazało się fatalne w praktyce. Uwydatniło też problemy z korelacją danych. Tunel aerodynamiczny Williamsa wskazywał, że agresywna konstrukcja FW41 powinna się sprawdzić. Na torze było jednak inaczej.
Błędne odczyty danych nie są niczym nowym w F1. Z podobnym problemem w tym roku borykał się McLaren. Stajnia z Woking opracowywała kolejne poprawki do modelu MCL33 i według komputerów, miały one poprawić jego tempo. Tymczasem treningi pokazywały zgoła coś innego. I tak samo było w Ferrari pod koniec roku. Włosi podkręcili tempo w końcówce sezonu, gdy zrezygnowali z aktualizacji wprowadzonych po wakacjach.
Fatalne wyniki Williamsa sprawiły, że już latem mógł on spisać obecną kampanię na straty. Możliwości testów w F1 są mocno ograniczone, więc zespół musiał poświęcać piątkowe treningi na sprawdzanie nowych rozwiązań. Czasem kończyło się to katastrofą. Jak chociażby w Austrii, gdzie Kubica wyjechał na sesję treningową z eksperymentalnymi ustawieniami i okazało się, że samochodem nie da się jeździć.
Krok w dobrą stronę
Z fabryki Grove docierają głosy, że model FW41 jest fatalny, ale równie kiepscy byli kierowcy. Williams umieścił w symulatorze Roberta Kubicę i George'a Russella. Polak miał kręcić czasy o sekundę lepsze od Siergieja Sirotkina i Lance'a Strolla, Brytyjczyk miał być o co najmniej pół sekundy lepszy od Rosjanina i Kanadyjczyka. To pokazuje, że gdyby tylko ekipa miała nieco inny skład, walczyłaby o wyższe pozycje. Być może częściej pojawiałaby się w Q2, zamiast niemal co weekend odpadać już w pierwszej fazie kwalifikacji.
Nadzieją dla Brytyjczyków jest też zmiana przepisów. To nie przypadek, że Paddy Lowe mocno naciskał na szefów F1, by ograniczyli rolę aerodynamiki od sezonu 2019. Każda zmiana jest bowiem szansą, by wydostać się z dołka. Dyrektor techniczny Williamsa ma nadzieję, że opracowane pod jego okiem przednie i tylne skrzydła okażą się lepsze od tych, którymi dysponuje konkurencja spod znaku Toro Rosso, Saubera czy Haasa.
Williams był jedną z pierwszych ekip, która przygotowała przednie skrzydło w nowej specyfikacji. Kubica dostał je do sprawdzenia już podczas sierpniowych testów na węgierskim Hungaroringu. - Jest... większe. Jest za wcześnie, by mówić o nim coś więcej - twierdził wtedy 33-latek.
Ostatnio Kubica sugerował, że mimo koszmarnych wyników, zespołowi udało się znaleźć przyczynę problemów z modelem FW41. Aby ją odkryć, Williams musiał się wrócić do podstaw budowania samochodu F1. To daje nadzieję, że przy konstruowaniu następcy brytyjscy inżynierowie drugi raz nie popełnią tych samych błędów.
I będzie jeździł w jednej z najgorszych stajni. Zatem będzie przyjeżdżał pod koniec stawki, być może przed innym kierowcą Williamsa.
Polski podatni Czytaj całość