Czarne chmury zbierały się nad Brendonem Hartleyem od początku roku, po tym jak kierownictwo Toro Rosso i Red Bulla krytykowało jego występy. Nowozelandczyk przegrywał wewnętrzną rywalizację z Pierre'em Gaslym, ale miał też olbrzymi wpływ na rozwój silnika Honda. Jego pracę docenił nawet japoński producent.
Gdy w ostatnich tygodniach stało się jasne, że 29-latek opuści F1 po tym sezonie, Hartley zaczął się bronić. Oskarżał nawet własny zespół o kłamstwa.
- W niedzielę opuściłem tor Yas Marina z podniesioną głową. Jestem bardzo dumny z mojej dotychczasowej kariery, z tej przygody jaką była F1. Zostaję jednak z poczuciem, że mam niezałatwione sprawy z tą serią wyścigową. Na razie moje starty w niej zostały wstrzymane - ogłosił Hartley.
Hartley w przeszłości przeżył podobne rozczarowanie. Jako nastolatek awansował do programu juniorskiego Red Bulla i miał nawet szansę być kierowcą testowym tej ekipy. Później został jednak wyrzucony z akademii talentów "czerwonych byków" i odnalazł się w wyścigach długodystansowych.
ZOBACZ WIDEO: Kszczot trzyma kciuki za Kubicę: Wierzyłem, że wróci. Teraz najważniejsza jest stabilizacja
- Już wcześniej uderzyłem w bandę. Wierzę, że takie sytuacje sprawiają, że stajesz się silniejszy. Mam też wokół siebie świetnych ludzi, przyjaciół, rodzinę, żonę. Chciałbym podziękować mojemu trenerowi Richiemu, 500-osobowej załodze Toro Rosso, na której pomoc mogłem liczyć. Inżynierowie, mechanicy, marketingowcy, zespół zajmujący się obsługą naszych lotów czy hoteli, pracownicy fabryki, ludzie z Hondy. Wszyscy zasłużyli na podziękowania - dodał Hartley.
W tej chwili nie jest jasne, jakie plany względem sezonu 2019 ma Hartley. Nowozelandczyk odnosił sukcesy w wyścigach długodystansowych WEC, ale Porsche wycofało się z nich pod koniec 2017 roku wskutek afery diesel-gate w Volkswagenie.