W środę oczy wielu ekspertów Formuły 1 były zwrócone na Charlesa Leclerca. Monakijczyk oficjalnie debiutował za kierownicą Ferrari. Poradził sobie z presją i zakończył sesję testową w Abu Zabi na pierwszej pozycji. Co najważniejsze, uniknął błędów i nie rozbił samochodu, co we wtorek przytrafiło się Sebastianowi Vettelowi.
"Leclerc zadebiutował w Ferrari i od razu pokazał prędkość" - napisała włoska "La Gazetta dello Sport". Prasa na Półwyspie Apenińskim wiąże spore nadzieje z 21-latkiem i konsekwentnie krytykuje Vettela. Niemiec przegrał z kretesem tegoroczną rywalizację o tytuł z Lewisem Hamiltonem, po części ze względu na proste błędy.
"Vettel pożegnał się z rozczarowującą kampanią równie słabym występem w Abu Zabi i zachowaniem, bo Niemiec jest przekonany, że to nie on ponosi odpowiedzialność za tegoroczne porażki" - napisał dziennik "Corriere dello Sport".
Jednak w Maranello nie skreślili Vettela. Maurizio Arrivabene ciągle wierzy, że niemiecki kierowca może zdobyć dla Ferrari tytuł mistrzowski w sezonie 2019. Potrzebuje jedynie odpowiedniego wsparcia.
- W ostatnich wyścigach zauważyliśmy, że prawdziwy Vettel powrócił. Każdy człowiek ma w swoim życiu wzloty i upadki. Dlatego bezsensowne jest wskazywanie palcem jednej osoby, jako winnej porażek. Wszyscy oczekiwaliśmy więcej w sezonie 2018, jeśli chodzi o wyniki Ferrari. Wygrywamy i przegrywamy razem. Zrobiliśmy postęp, ale koniec końców ponieśliśmy porażkę - powiedział szef Ferrari.
Arrivabene ma świadomość tego, że również kibice oczekiwali lepszych rezultatów od ekipy w minionym sezonie. - Zajęliśmy drugie i trzecie miejsce w klasyfikacji kierowców, ale w Formule 1 liczy się tylko zwycięzca. Nie zmienia to faktu, że lepiej być drugim i trzecim, niż czwartym i piątym - dodał.
ZOBACZ WIDEO: Kszczot trzyma kciuki za Kubicę: Wierzyłem, że wróci. Teraz najważniejsza jest stabilizacja