Fatalny wypadek Michaela Schumachera pod koniec 2013 roku sprawił, że od ponad pięciu lat o Niemcu wspomina się jedynie w kontekście jego stanu zdrowia. Od tamtych feralnych wydarzeń ani razu nie pojawił się publicznie, nie ma nawet pewności czy jest w stanie cokolwiek powiedzieć. W świadomości ludzi żyje głównie dzięki jego bliskim, którzy co jakiś czas wspominają różne wydarzenia związane z Schumacherem.
Fatalny incydent we francuskich Alpach doprowadził do tego, że na dalszy plan schodzą osiągnięcia Schumachera, a urodzony w Kerpen kierowca na zawsze zmienił Formułę 1 i Ferrari. Jeszcze za życia stał się legendą, na której wzorują i będą wzorować się kolejne pokolenia.
Przypadkowy debiut
Gdy Schumacher debiutował w Formule 1 w roku 1991, mało kto zwracał na niego uwagę. Większe zainteresowanie budził Bertrand Gachot. Francuz był na ustach wszystkich, po tym jak wdał się w kłótnię z taksówkarzem w Londynie i zaatakował go gazem łzawiącym. Brytyjskie tabloidy żyły tym wydarzeniem i zastanawiały się, kto zawinił w tej sytuacji.
Gachot trafił do aresztu, a ekipa Jordana musiała znaleźć zastępstwo. Padło na Schumachera, bo miał... pieniądze. Niemiec miał wtedy na koncie mistrzostwo krajowej Formuły 3, był też członkiem juniorskiej ekipy Mercedesa. I to właśnie producent ze Stuttgartu wyłożył 200 tys. dolarów, by przekonać Eddiego Jordana do zatrudnienia Schumachera.
ZOBACZ WIDEO Świetny Szczęsny, wściekły Ronaldo. Juventus pokonał Romę [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
- Wykorzystałem moją długoletnią znajomość z Eddiem Jordanem. Zapytał mnie czy Michael naprawdę zna tor w Belgii, bo jest bardzo wymagający. Odpowiedziałem mu, by się nie martwił, że mieszka sto kilometrów od obiektu i zna go na wylot. To było kłamstwo. Schumacher nigdy wcześniej nie był na Spa - wspominał ostatnio Willi Weber, odkrywca talentu niemieckiego kierowcy i jego wieloletni menedżer.
Do debiutu Schumachera doszło w Grand Prix Belgii na torze Spa-Francorchamps. Potrzebował ledwie dwóch okrążeń, by przejechać z gazem w podłodze słynny zakręt Eau Rouge. Dla porównania, jego kolega z zespołu - Andrea de Cesaris, w trakcie całego zrobił to tylko raz.
- Co to za facet? Wygląda wyjątkowo! - krzyczał dziennikarz Denis Jenkinson, który w tamtych czasach relacjonował wyścigi F1.
Podpadł legendzie
Na talencie Schumachera poznał się też Bernie Ecclestone, który po Grand Prix Belgii robił wszystko, by kierowca trafił do lepszej ekipy. Sprawa otarła się nawet o sąd, bo Jordan twierdził, że podpisał z nim wiążącą umowę do końca sezonu. Okazało się jednak, że nie był to prawnie wiążący dokument. W ten sposób Niemiec znalazł się w Benettonie i już w kolejnym wyścigu zajął piąte miejsce. To wystarczyło, aby otrzymać pierwsze nagłówki w niemieckiej prasie.
- Potrzebowaliśmy go w F1. Był szybki, młody. W dodatku był Niemcem. Spełniał wszystkie najważniejsze kryteria - powiedział po latach Ecclestone.
Schumacher bardzo szybko zyskiwał na pewności. Niektórzy powiedzieliby nawet, że obrósł w piórka. W 1992 roku podpadł nawet Ayrtonowi Sennie. W Brazylii oskarżył go o to, że celowo sobie z nim pogrywał na torze. Schumacher odgryzł mu się później na Hockenheim, gdy przyblokował go w trakcie sesji treningowej. Banalny incydent przerodził się później w sporą aferę, bo między kierowcami doszło do małej szamotaniny.
- To nie jest tak, że Michael był zastraszany przez kolegów z toru. Po swoim debiucie w Belgii był szczęśliwy. Miał okazję ścigać się z najlepszymi kierowcami świata, dotrzymywał im tempa. Był pod wrażeniem tego wszystkiego - ocenił Gary Jordan, który w tamtych czasach był dyrektorem technicznym Jordana.
Kondycja przede wszystkim
W latach 90. mało kto zwracał uwagę na to, jak odżywia się i trenuje kierowca Formuły 1. Tym bardziej że kluczowe znaczenie w tym sporcie ma przecież samochód. Nie brakowało takich, którzy po wyścigu potrafili zapalić papierosa, a alkohol niekiedy lał się strumieniami. Schumacher stał się jednym z pierwszych profesjonalistów w padoku.
Niemiec zaczął zwracać uwagę na chociażby tętno spoczynkowe, które na początku jego kariery wynosiło 40 uderzeń na minutę, podczas gdy średnia dla przeciętnego człowieka to 60-100. Schumacher był też wzorem, jeśli chodzi o wskaźnik masy ciała.
- Chcę być w 200 proc. przygotowany fizycznie do wyścigu. Tak, by nawet na ostatnim okrążeniu mieć coś w zanadrzu. Nie chcę, aby w jakimkolwiek momencie dopadło mnie zmęczenie, bo wiem, że wpłynie to na moją zdolność do prowadzenia samochodu - tłumaczył Schumacher swoje podejście.
To Schumacher jako pierwszy regularnie biegał, jeździł na rowerze, pływał, podnosił ciężary, a po wszystkim dokładnie analizował dietę. Inni tego nie robili.
- Sprawność Michaela była dla innych wrzodem na tyłku. Każdy z nas miał sporo siły, bo przecież samochody były ciężkie, nie miały wspomagania kierownicy, do tego dochodziły ręczne skrzynie biegów. Gdybyś nie miał kondycji, nie byłbyś w stanie jeździć. Jednak Michael przeniósł tę sprawność fizyczną na inny poziom. Nagle szefowie wszystkich zespołów pytali nas dlaczego nie jesteśmy tak mocni jak Schumacher. Musieliśmy zacząć mocniej trenować. Możecie sobie tylko wyobrazić, co wtedy o tym sądziłem - ocenił Gerhard Berger, były kierowca F1.
Nie tylko kierowca odnosi zwycięstwa
Schumacher zrozumiał też, że w Formule 1 sam kierowca niczego nie wygra. Na jego sukces pracuje sztab ludzi. Niemiec rozumiał, że musi pracować z najlepszymi, jeśli ma zdobywać tytuły mistrzowskie. Już w Benettonie poznał Rossa Brawna i Rory'ego Byrne'a, których później pociągnął za sobą do Ferrari. I to właśnie Brawn nakłonił go w roku 2010 do startów w Mercedesie.
Niemiec miał też świadomość tego, że kluczowa dla wyników jest atmosfera w zespole. Potrafił zapamiętać imiona i nazwiska podstawowych mechaników, tak aby zachować do nich szacunek w trakcie rozmowy. Wierzył, że dzięki temu zyskają oni większą motywację do pracy. Pamiętał o ich urodzinach, potrafił im z tej okazji przygotować prezent. Efekt był taki, że jeśli personel widział Schumachera pracującego po nocach w fabryce, to sam godził się na dłuższą pracę.
- Michael był nie tylko inspirującym kierowcą, ale też wspaniałym człowiekiem. Kiedy z nim pracowałem, zobaczyłem jak duży nacisk kładzie na zespół. Nie mówię, że był pozbawiony ego. Jednak aspekt drużynowy, to wszystko co tworzymy razem, było dla niego bardzo ważne. To coś niebywałego jak na kierowcę takiego kalibru - powiedział James Allison, były dyrektor techniczny Ferrari, a obecnie jeden z kluczowych pracowników Mercedesa.
To właśnie "Schumi" zapoczątkował proces polegający na tym, że kierowca zmieniając zespół zabierał za sobą również inżyniera wyścigowego. W ten sposób Jock Clear przeniósł się za Jacquesem Villeneuvem z Williamsa do BAR, Adrian Newey podążał za Davidem Coulthardem z McLarena do Red Bull Racing, Andrea Stella poszedł śladami za Fernando Alonso z Ferrari do McLarena.
Legenda Ferrari
Ferrari ma mnóstwo kibiców na całym świecie i uważane jest za nieodłączny element F1, ale w czasach Schumachera było inaczej. Należy pamiętać, że Włosi czekali na tytuł mistrzowski od roku 1979. Gdyby nie kierowca z Kerpen, być może odliczanie trwałoby w najlepsze...
Schumacher zapewnił sobie rekordową pensję w Ferrari. Na pewnym etapie zaczęła ona wynosić ponad 60 mln dolarów rocznie. Nie obyło się jednak bez kontrowersji. W roku 1997 reprezentant stajni z Maranello tak pragnął sukcesu, że w Jerez celowo wjechał w Jacquesa Villeneuve'a.
- Uderzyłeś w niewłaściwy fragment samochodu, kolego - powiedział w trakcie transmisji Martin Brundle, który przed laty był zespołowym partnerem Schumachera.
Villeneuve nie został wyeliminowany z wyścigu, a na Schumachera spadła lawina krytyki. On sam był niewzruszony. Utrzymywał, że Kanadyjczyk celowo wcisnął pedał hamulca. FIA była jednak bezwzględna. Wykluczyła Schumachera z klasyfikacji generalnej sezonu.
To, co Schumacher dopracował do perfekcji w Ferrari, to również pomoc kolegi z zespołu. Wręcz żądał, by zespół podzielony był na kierowcę numer jeden i dwa. Rolą tego drugiego było pomaganie na każdym roku. Wielokrotnie przekonywał się o tym Rubens Barrichello, który kilkukrotnie wskutek team orders musiał oddawać zwycięstwa Niemcowi.
Niektórym kibicom się to nie podobało, Ferrari było oskarżane o oszustwa, a Schumacher podchodził do tego ze spokojem. - Musimy maksymalnie wykorzystywać swoje szanse - odpowiadał krytykom. Jego taktyka przynosiła skutek. Najlepszy dowód to pięć kolejnych tytułów mistrzowskich (2000-2004).
W całej karierze Schumacher siedmiokrotnie zostawał mistrzem świata, a mimo to kontrowersji nie zabrakło też na koniec jego przygody z Ferrari. W roku 2006 Schumacher walczył o tytuł z Alonso. W kwalifikacjach do Grand Prix Monako kibice byli świadkami wydarzeń, o których woleliby zapomnieć. Niemiec po wykręceniu najlepszego czasu celowo popełnił błąd w jednym z zakrętów i pozostawił samochód na torze. Uniemożliwił tym samym rywalom poprawę czasu. Wskutek protestów innych ekip, jego czas z kwalifikacji został jednak anulowany.
- Miałem problem, by zrozumieć po co to zrobił. To kierowca z wielkim talentem, naprawdę nie musiał się decydować na taki ruch - mówił Mark Webber.
To właśnie Alonso był tym, który zakończył zwycięską erę Ferrari i Schumachera. Hiszpan zdobywał tytuły w sezonach 2005-2006, po czym Niemiec zdecydował się na zakończenie kariery. Po kilku latach dał się namówić na powrót szefom Mercedesa. Nie była to jednak udana przygoda, bo "Schumi" nie wygrał już ani jednego wyścigu. Nie zmienia to faktu, że z 91 zwycięstwami przewodzi on klasyfikacji wszech czasów.