Robert Kubica nie wie, czy zespół przygotował nowe części na Grand Prix Chin. Williams nie przeanalizował też z nim danych zgromadzonych podczas ostatnich testów w Bahrajnie. Tyle się dowiedzieliśmy z czwartkowego briefingu Polaka z przedstawicielami mediów. Z Patrickiem Headem, nowym konsultantem technicznym ekipy nie widział się osobiście i jedynie wymieniał maile. Nie wygląda to dobrze.
Zwłaszcza w sytuacji, gdy chociażby Nicholas Latifi za pośrednictwem swojej strony internetowej informował, że ma zaplanowany lot do fabryki w Grove, gdzie kilka dni po testach na torze Sakhir miał analizować dane wspólnie z inżynierami.
Skoro robiono to z rezerwowym z Kanady, to dlaczego nie z Kubicą? A może analiza nie wykazała żadnego przełomu i Polak nie chciał wygłaszać kolejnych krytycznych opinii? A może ktoś mu po prostu zabronił to robić?
ZOBACZ WIDEO: Andrzej Borowczyk: Orlen już wiele lat temu chciał kupić miejsce dla Kubicy w F1
Czytaj także: George Russell nie pomógł Robertowi Kubicy
Czwartkowe komentarze 34-latka wyglądają tak jakby ktoś z zespołu nałożył mu kaganiec. Bo wcześniej krakowianin pozwalał sobie na bardzo ostrą krytykę względem Williamsa. To on wprost mówił o braku części zamiennych, o unikaniu krawężników, itd. To był typowy Kubica. Bardzo konkretny, do bólu szczery i wymagający. Względem siebie i zespołu.
Trudno inaczej skomentować sytuację. Zwłaszcza jeśli Kubica przed dwoma tygodniami uznawał temat braku części zamiennych za główny problem Williamsa, a nagle w Chinach wypalił do dziennikarzy, że nie wie jak wygląda obecnie sytuacja, bo o nią… "nie pytał".
Gdy w listopadzie ubiegłego roku Williams kontraktował Kubicę, było jasne, że sięga po kierowcę niezwykle wymagającego. Takiego, który będzie pchał inżynierów i zespół do przodu. Takiego, który nie zawaha się też głośno skrytykować teamu, jeśli zajdzie taka potrzeba. Przecież Kubica robił to już w BMW Sauber i Renault. Potrafił być niezadowolonym nawet po dość dobrych, jak mogło się wydawać, wyścigach.
Prawda jest taka, że Kubica jest jednym z ostatnich kierowców w F1, którzy mają odpowiednie "cojones", by mówić to, co myślą. Po tym jak z królowej motorsportu odszedł Fernando Alonso, to w stawce chyba tylko Kimi Raikkonen ma podobne podejście do cyrku zwanego Formułą 1. Zresztą, Fin sam na pożegnanie z Ferrari mówił, że teraz będzie mieć więcej frajdy z jazdy, bo skończą się polityczne gierki wokół wyścigów i zespołu.
Wystarczy porównać wypowiedzi Roberta Kubicy i George'a Russella. Brytyjczyk nawet w Chinach powiedział, że będzie jeździć "normalnie", zapytany o to czy również musi unikać krawężników jak Kubica. 21-latek to bowiem przedstawiciel nowej generacji kierowców. Do bólu poprawnej, wygłaszającej PR-owe gadki, które bardzo często niewiele wnoszą do sytuacji.
Czy to Russell wychodził do dziennikarzy po testach w Barcelonie i mówił, że jego program testowy został zniszczony przez brak części zamiennych? Nie. Czy to Russell mówił, że musi jeździć uszkodzonym samochodem? Nie. Można tak kontynuować, i kontynuować… Wniosek? Russell robi wszystko, by nie zrobić krzywdy Williamsowi. Zachowuje się jak w korporacji, gdzie nauczono go, że nie wolno powiedzieć złego słowa na temat własnego pracodawcy.
Czytaj także: Ecclestone zmartwiony sytuacją Williamsa
- Musimy sobie wyobrazić, ile wysiłku trzeba włożyć w to, aby w ogóle powstał samochód Formuły 1 i jak bardzo skomplikowana jest to konstrukcja. Pracownicy w fabryce wykonują ogromny wysiłek - mówił Russell w Barcelonie, gdy zespół spóźniał się z samochodem na testy. To tylko jedna z jego poprawnych wypowiedzi politycznych.
Co innego Kubica. On zawsze miał na bakier z poprawnością polityczną. Być może komuś w Williamsie zaczęło to przeszkadzać.