Charles Leclerc ma powody do wkurzenia po Grand Prix Chin. Nie dość, że w początkowej fazie wyścigu Ferrari kazało mu oddać pozycję na rzecz Sebastiana Vettela, to później wydłużyło jego przejazd.
Zużycie opon oraz opóźnienie pit-stopu doprowadziły do tego, że 21-latek stracił szansę na podium w Chinach. Ostatecznie spadł nawet na piąte miejsce, bo wyprzedził go Max Verstappen.
Czytaj także: Williams zepsuł pit-stop Kubicy
- Jeśli spojrzysz tylko na mój wyścig, to zbyt późna wizyta u mechaników na pewno nie była dobra. Lepiej byłoby wcześniej zmienić opony. Jeśli spojrzysz na interes zespołu, to postąpił słusznie - powiedział Leclerc w rozmowie ze Sky Sports.
ZOBACZ WIDEO: Andrzej Borowczyk: Orlen już wiele lat temu chciał kupić miejsce dla Kubicy w F1
Monakijczyk ma świadomość tego, że własny zespół poświęcił go, aby próbować zwolnić liderujących wyścigowi kierowców Mercedesa. Dałoby to większe szanse Vettelowi. - Taki był plan, aby Sebastian wrócił do gry. To się nie udało, ale rozumiem jaki był cel tej zagrywki. Przynajmniej spróbowaliśmy - dodał.
Przed kamerami brytyjskiej stacji sprawę komentował też Mattia Binotto. Szef Ferrari powiedział, że rozumie emocje targające Leclercem i Monakijczyk ma prawo być zły na zespół.
- Nie chcę wypowiadać żadnych głupstw, zanim wcześniej nie spojrzę na dane i nie porozmawiam z inżynierami na ten temat - powiedział Leclerc o sytuacji z początku wyścigu, gdy oddał pozycję Vettelowi, a następnie narzekał przez radio, że jest wyraźnie szybszy.
Czytaj także: Hamilton nowym liderem mistrzostw
- To był chaotyczny początek wyścigu. W przypadku sytuacji z Sebastianem, muszę mieć wpierw pełny obraz. Chcę porozmawiać o tym z zespołem. Jestem pewien, że mają swoje wyjaśnienie tej sytuacji i ją zrozumiem. W każdym razie, to już przeszłość. To nie był świetny wyścig, ale i cały weekend nie był z mojej strony taki, jak sobie to wyobrażałem - podsumował Leclerc.