Przywykliśmy do tego, że Williams kompromituje się podczas kolejnych weekendów wyścigowych F1. Coraz więcej ekspertów zakłada, że zespół Roberta Kubicy i George'a Russella nie zdobędzie w tym roku ani jednego punktu. Spóźnienie na zimowe testy, brak części zamiennych, różna charakterystyka pracy samochodów. Grzechy Williamsa można wymieniać w nieskończoność.
Jednak w F1 jest zespół, który zaczyna się kompromitować równie mocno. To Ferrari. Bo o ile Williamsa można tłumaczyć tym, że jest jedną z mniejszych ekip w stawce, że nie dysponuje ogromnym budżetem, o tyle dla Włochów wytłumaczeń brak.
Czytaj także: Kubica podsumował kwalifikacje
Ferrari ma budżet kilkukrotnie większy od Williamsa, co potęguje też znacznie większe oczekiwania. Możemy wyliczać ekipie Kubicy, że ostatni tytuł zdobyła w roku 1997, że ze zwycięstwa w wyścigu cieszyła się w sezonie 2012. Jednak Ferrari ostatnie mistrzostwo w klasyfikacji kierowców świętowało w roku 2007, w kolejnym sezonie było najlepsze wśród konstruktorów.
ZOBACZ WIDEO: Spróbowaliśmy sił w symulatorze Formuły 1. Teraz każdy może poczuć się jak Robert Kubica!
Włosi od ponad dekady czekają na sukces w F1. I długo jeszcze czekać będą. Próżno szukać pozytywów, jeśli widzi się takie obrazki jak podczas kwalifikacji do Grand Prix Monako. Przeciętny fan F1 widział i wiedział, że w pierwszej części czasówki warto wypuścić Charlesa Leclerca na tor. Nie wiedziała tego grupa strategów, która za swoją pracę otrzymuje ogromne pieniądze.
- Mieliśmy czas, paliwo i opony - mówił z żalem w głosie Leclerc, który domaga się wyjaśnień od zespołu (czytaj więcej o tym TUTAJ). Trudno mu się dziwić. W końcu Grand Prix Monako to jego domowy wyścig. Z pewnością liczył na dobry występ przed własną publicznością. Po kwalifikacjach może o tym zapomnieć.
Ferrari może zmieniać szefów zespołu, może kombinować ze składem kierowców, a efekt pozostaje ten sam. Wzorem do naśladowania powinien być dla nich Mercedes, zarządzany przez Toto Wolffa od lat, z Lewisem Hamiltonem w roli lidera ekipy.
Stajnia z Maranello miała już smutny epizod w swojej historii, gdy tytuł mistrzowski świętowała pod koniec lat 70., a kolejny zdobyła już w czasach Michaela Schumachera w roku 2000. Czekała ponad 20 lat, by znów znaleźć się na szczycie F1. Teraz grozi jej powtórka z historii.
Czytaj także: Williams ma dość krytyki Villeneuve'a
Szefom Ferrari powinno dać do myślenia, że wtedy ekipę z kryzysu wyciągnął Jean Todt. Francuz, osoba niezaangażowana we włoskie gierki i sprawy wewnętrzne firmy. I tego potrzebuje teraz zespół. Kogoś, kto wybije się na niezależność, kto będzie rządził twardą ręką i nie będzie się wdawał w sprawy polityczne. Mattia Binotto wykazał się jako świetny dyrektor techniczny, ale czy sprawdza się w roli szefa zespołu? Wydarzenia z początku sezonu 2019 pokazują, że niekoniecznie.
Po roku 2020 wygasa kontrakt Toto Wolffa w Mercedesie. Może to powinna być opcja dla Ferrari? Tylko jedno zasadnicze pytanie. Czy Austriak w ogóle byłby chętny, by posprzątać stajnię Augiasza?