Jarosław Wierczuk: Monotematyczne Ferrari. Nie ma nadziei dla Włochów (komentarz)

Materiały prasowe / Mercedes / Na zdjęciu: moment, w którym Vettel przyblokował Hamiltona
Materiały prasowe / Mercedes / Na zdjęciu: moment, w którym Vettel przyblokował Hamiltona

Miał rację Toto Wolff mówiąc przed weekendem, że Ferrari będzie w Montrealu mocne. To akurat nie było wyjątkowo trudne do przewidzenia. Tyle że dla Włochów nie jest to dobra wiadomość.

Kanada to miejsce w kalendarzu Formuły 1 wyjątkowo szybkościowe, porównywalne z Monzą, chociaż o charakterystyce toru ulicznego (np. słynna "ściana mistrzów"). Pole position Sebastiana Vettela było wyjątkowo ważne - dla niego osobiście, dla morale teamu i w sensie dynamiki rywalizacji z Mercedesem.

Lewis Hamilton jak zwykle dał z siebie wszystko. O perfekcyjnym z kolei okrążeniu Sebastiana najlepiej świadczy różnica w stosunku do Charlesa Leclerca. Paradoksalnie tak ważne pole position potwierdza po raz kolejny dysproporcje w bolidzie Ferrari. Ich konstrukcja jest, mówiąc krótko monotematyczna.

Czytaj także: Ferrari nie zgadza się z decyzją sędziów 

Mocno ograniczona aerodynamika (w stosunku do Mercedesa) powoduje momentalny skok formy właśnie na takich obiektach jak Montreal. Nie mamy się co łudzić, to nie jest efekt jakiejś fenomenalnej aktualizacji czy nagłego trafienia w dziesiątkę z ustawieniami. Skoki wyników Ferrari, ich nierówna konkurencyjność w zależności od charakteru toru mówią same za siebie. Na kolejnym Grand Prix, gdzie aerodynamika jest kluczowa, znów Włosi zejdą do drugiej ligi.

ZOBACZ WIDEO Sektor Gości 106. Andrzej Borowczyk: Kubica mógł wejść na szczyt. Wstępny kontrakt z Ferrari był już podpisany

To właśnie różni ekipę z Maranello od teamu z angielskiego Brackley. Mercedes nigdy lub prawie nigdy nie ma takich braków w formie. Oczywiście zmiana całej koncepcji konstrukcyjnej, a właśnie to jest potrzebne Ferrari wymaga czasu, a tego w sezonie jest naprawdę niewiele. Jestem przekonany, że zarówno Vettel jak i cały zespół znakomicie zdają sobie z tego sprawę i stąd właśnie genialne sobotnie okrążenie Sebastiana miało dla nich od początku raczej słodko-gorzki charakter.

Może to subiektywne, ale w moim odczuciu wyścigowa niedziela przebiegała z kolei pod dyktando jednego elementu, a konkretnie wyraźnej presji po stronie Ferrari. Każdy zespół i każdy kierowca w "jedynkowym" pit-lane ma swoich fanów, ale żaden z nich nie ma za sobą tifosi. Podpisując kontrakt z czerwoną stajnią decydujesz się na ich obecność, nawet jeśli nie dosłowną w funkcjonowaniu zespołu. Odnosząc pasmo sukcesów czujesz ich ogromne wsparcie, przy powtarzających się porażkach niecierpliwość i presję.

Jednak Ferrari limit porażek już dawno wykorzystało. Podobnie z limitem niespełnionych obietnic. Oczekiwanie na zwycięstwa jest tu naprawdę monstrualne. Trzeba bowiem pamiętać, że co najmniej od dwóch lat Ferrari jest niemal na technologicznym szczycie, czasem wręcz jest obiektywnie szybsze od swojego głównego konkurenta. Wkład osobowy, finansowy, sportowy jest zatem gigantyczny, a jednak ciągle nie może się to przełożyć na sukces. W

To, o czym piszę jest nader widoczne w tym roku. Niezwykle obiecujące testy w Barcelonie i od pierwszego Grand Prix całkowity podbój w wykonaniu Mercedesa. Pełna dominacja. Przypomnę, że raptem kilka tygodni temu Vettel snuł plany wygrania wszystkich kolejnych Grand Prix w sezonie i robił to w momencie kiedy Mercedes zgarnął w dotychczasowych wyścigach wszystko co było do zgarnięcia, komplet punktów.

Z takimi właśnie emocjami Ferrari ustawiło swój bolid na pierwszym polu startowym. Start nie przyniósł żadnych zmian w czołówce. Vettel nie popełnił błędu. Ten błąd przyszedł jednak w drugiej części wyścigu. Sebastian stracił przyczepność na wejściu w zakręt i przejechawszy przez trawę wrócił na tor w taki sposób, że jadący około sekundy za nim Hamilton miał do wyboru - kontakt z bolidem Vettela i ze ścianą, albo gwałtowne hamowanie. Wybrał oczywiście to drugie.

Czytaj także: Vettel czuje się okradziony ze zwycięstwa 

Przez pewien czas nie było wiadomo jak ustosunkują się do tego incydentu sędziowie, na czele których tym razem stał Włoch Emanuele Pirro (były kierowca F1 i wielokrotny zwycięzca 24h Le Mans), ale wkrótce wszystko stało się jasne - kara pięciu sekund po nałożeniu której rozpoczął się nierzadko spotykany lament Vettela. "Kradną nam zwycięstwo", "jestem wściekły" - to tylko niektóre z serii wypowiedzi.

Rozumiem emocje, rozumiem walkę o wygraną, ale kompletnie nie zgadzam się ze stanowiskiem Niemca. Same Ferrari chyba również, bo w odpowiedzi Sebastian usłyszał zalecenie koncentracji. Przepisy są w tym zakresie jasne, a kara była najłagodniejsza z przewidzianych. Wycieczka poza tor nie może oznaczać uzyskania przewagi, a powrót na tor nie może być elementem żadnego zagrożenia dla innych zawodników. W moim przekonaniu Vettel naruszył oba te zapisy.

Niebezpieczeństwo było oczywiste, ponieważ tylko wyjątkowy refleks Hamiltona uchronił obu kierowców od kolizji, a uzyskanie przewagi również nie powinno być dyskusyjne. Gdyby Vettel nie zajechał drogi Hamiltonowi straciłby prowadzenie, a więc manewr ewidentnie wiązał się z uzyskaniem przewagi. Jednak przede wszystkim oceniając ten incydent trzeba pamiętać o jednym. To Vettel, a nie kto inny popełnił błąd. Gdyby nie ten błąd nie byłoby w ogóle tematu, a Ferrari prawdopodobnie odniosłoby tak upragnione zwycięstwo.

Zgoda, trzeba tutaj pamiętać jeszcze o kierowcach dublowanych, którzy mogli odegrać (całkowicie biernie) pewną rolę w chwilowej utracie panowania nad bolidem przez Vettela. Dla mnie wyglądało to tak jakby na ułamek sekundy Ferrari straciło docisk aerodynamiczny, co nie jest rzadkim przypadkiem jadąc w "brudnym" powietrzu za innym samochodem. Czy to jednak usprawiedliwia Vettela? Według mnie nie.

Czytaj także: Znamy treść decyzji sędziów ws. Vettela

Poza tym jest jeszcze drugi kluczowy aspekt, który również potencjalnie mógł przyczynić się do owego błędu. Mam oczywiście na myśli presję ze strony Hamiltona. I właśnie to jest w moim przekonaniu esencją Grand Prix Kanady. Hamilton odniósł w pełni zasłużone zwycięstwo. Mercedes również. Proszę zauważyć o ile szybsze niż zazwyczaj było Ferrari. Jaką przewagę dawały im długie proste w Montrealu. Bodaj najdobitniej pokazuje to różnica w stosunku do trzeciego teamu, czyli Red Bull Racing. Max Verstappen tracił na mecie niemal minutę do lidera. To prawie dystans jednego okrążenia.

Sprawdziły się słowa Toto Wolffa. Mercedes miał pełną świadomość czekającej ich przewagi Ferrari. Mimo to w wyścigu ta przewaga bardzo stopniała, a w drugiej części Hamilton (podobnie zresztą Bottas) w skali całego okrążenia był po prostu szybszy. Nie był w stanie wyprzedzić ze względu na nadwyżkę szybkościową Ferrari na prostych. Na żadnym etapie wyścigu Vettel nie był w stanie zbudować znaczącej przewagi.

Przewagi, która dałaby mu pewność i uchroniła od choćby takiego, pozornie drobnego błędu, którego efekty widać było również po wyścigu. Zachowanie Vettela nie odzwierciedlało rangi tego kierowcy.

Jarosław Wierczuk

Komentarze (2)
avatar
Kri100
10.06.2019
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
"Paradoksalnie tak ważne pole position potwierdza po raz kolejny dysproporcje w bolidzie Ferrari. Ich konstrukcja jest, mówiąc krótko monotematyczna. " - te dwa zdania razem nie mają sensu. Czy Czytaj całość