W zeszłym roku Marcus Ericsson stracił miejsce w Sauberze, po tym jak zespół zdecydował się na podpisanie kontraktu z Kimim Raikkonenem. Decyzja ekipy, która w tej chwili funkcjonuje pod nazwą Alfa Romeo, nie była zaskoczeniem. Ericsson swoją kilkuletnią przygodę w F1 zawdzięczał głównie sponsorom, którzy ratowali finanse Saubera.
Ericsson pozostał kierowcą rezerwowym w zespole z Hinwil. Z tego powodu otrzymał zaproszenie na testy opon Pirelli, jakie odbyły się po Grand Prix Austrii. 28-latek miał szansę oswoić się za kierownicą samochodu Alfy Romeo na wypadek, gdyby któryś z etatowych kierowców wymagał zastępstwa.
Czytaj także: Kubica liczy na dobry wyścig na Silverstone
Dzień za kierownicą pojazdu F1 nie zmienił jednak podejścia Ericssona, który nie zamierza rozglądać się za pracą w Formule 1 w roku 2020. - W tej chwili widzę siebie startującego nadal w USA. Dobrze się tam bawię i zaczynam rozumieć IndyCar coraz lepiej - powiedział Ericsson na łamach "Auto Hebdo".
Szwed zdradził, że najwcześniej o F1 pomyśli w roku 2021. - Teraz chcę zostać w IndyCar, zobaczyć co mogę zrobić mając większe doświadczenie. Plan zakłada podpisanie kontraktu na sezon 2020 właśnie tam, a później? Nie zamykam się na żadną z opcji - wyjaśnił.
Czytaj także: Daniel Ricciardo nie trafi do Ferrari
Kierowca ze Skandynawii podkreślił przy tym, że choć moc samochodów IndyCar nie jest tak imponująca jak w F1, to zapewniają one lepsze widowisko. - W każdym wyścigu mam szansę walczyć w czołówce. Nie jest łatwo, bo w stawce jest wielu świetnych kierowców, ale chociaż wiem, że mam szansę. Kiedy byłem w F1, to nie miałem takich odczuć - podsumował.
ZOBACZ WIDEO: Niezręczne pytanie o przyszłość Roberta Kubicy. Obok siedział sponsor