F1: fabryka kierowców Formuły 1. Red Bull wydał już 190 mln euro na swoją akademię

Materiały prasowe / Red Bull / Na zdjęciu: Pierre Gasly przed Maxem Verstappenem
Materiały prasowe / Red Bull / Na zdjęciu: Pierre Gasly przed Maxem Verstappenem

"Nie ma drugiej szansy, aby wywrzeć dobre pierwsze wrażenie" - to maksyma, jaką można opisać akademię talentów Red Bulla. Firma z Austrii od niemal 20 lat "produkuje" kierowców F1. Wydała w tym czasie ponad 190 mln euro na rozwój 82 zawodników.

Robert Kubica jest pierwszym i jedynym kierowcą z Polski w Formule 1. Nic nie wskazuje na to, by w niedalekiej perspektywie ktoś miał pójść śladem krakowianina. Powód jest banalny - pieniądze. Widać to na przykładzie Red Bulla. Producent energetyków przed niemal 20 laty założył akademię talentów, by samemu dbać o zastrzyk świeżych talentów do swojego zespołu.

Jak wyliczyła agencja "Business & Sport", w tym czasie "czerwone byki" wydały na rozwój młodych zawodników ponad 190 mln euro. W tym czasie przez agencję przewinęło się 82 kierowców. Nie wszyscy osiągnęli sukces, o większości z nich F1 bardzo szybko zapomniała.

Twarda ręka Helmuta Marko

Gdy młody kierowca otrzymuje telefon od Helmuta Marko, który zarządza programem juniorskim Red Bulla, może świętować. Ma wtedy wizję rozwoju kariery aż po F1, otrzymania od akademii wszystkiego na tacy. Ten sam młodzieniec nie ma jednak świadomości, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że po kilku latach Marko znów zadzwoni. Tyle że tym razem z informacją o wyrzuceniu z akademii i przekreśleniu wszystkich marzeń.

ZOBACZ WIDEO Bundesliga. Kosmiczny mecz Roberta Lewandowskiego! Hat-trick Polaka przeciwko Schalke! [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Czytaj także: Russell nieobecny w Gdyni. Stracił swoją szansę

W ostateczności akademia talentów jest biznesem. Jeśli ktoś przestaje rokować, musi zobaczyć drzwi wyjściowe. Dlatego Marko dorobił się opinii człowieka szorstkiego, który jednego dnia potrafi chwalić, by kolejnego wyrzucać z zespołu. Przekonał się o tym Pierre Gasly, który jeszcze rok temu był określany mianem wielkiego talentu w F1, a niedawno stracił angaż w Red Bullu.

Red Bull kierowcom ze swojej akademii zapewnia niemal wszystko. Tak, by mogli się skupić w pełni na prowadzeniu samochodu i osiąganiu jak najlepszych wyników. Firma na rekrutacji nie mówi tego wprost, ale sama w swoich zewnętrznych planach zakłada, że tylko 17 proc. członków programu trafi kiedyś do F1.

Ułatwienie życia

Dla wielu młodych kierowców program juniorski Red Bulla może być sposobem na uratowanie kariery. Jeden wyjazd na tor kartingowy, biorąc pod uwagę zużycie gokarta, opon czy paliwa, to wydatek nawet rzędu 500 euro.

Dlatego, gdy ktoś oferuje dzieciom i ich rodzicom, że będzie pokrywać bieżące wydatki, a po awansie do F1 regularnie będzie pobierać 10 proc. pensji, to obie strony szybko osiągają porozumienie. W końcu przyszłość w F1 może nigdy nie nadejść, a wsparcie ze strony Red Bulla jest w tym momencie sporą ulgą dla budżetu domowego.

Helmut Marko jest często krytykowany za sposób zarządzania akademią, za zbyt łatwe wyrzucanie kierowców na bruk. Należy jednak pamiętać, że część kierowców w ogóle nie dostałaby swojej szansy, gdyby nie Red Bull. Motorsport nie jest i nigdy nie był tani. Być może, gdyby nie pomoc Austriaków, na pewnym etapie rodzice jednego czy drugiego kierowcy powiedzieliby "pas".

Dużo czy mało?

190 mln euro wydane na akademię przez niemal 20 lat może wydawać się zawrotną kwotą. Musimy jednak pamiętać, że roczny budżet Red Bulla na F1 sięga ok. 400 mln euro. Na dodatek kierowcy zakontraktowani przez "czerwone byki" później odpłacają się firmie za pokładanie w nich olbrzymiej wiary.

Warto to przedstawić na przykładzie Daniela Ricciardo. Red Bull wyłożył na rozwój Australijczyka 6 mln euro, zanim ten dotarł do F1. Potem za jego wypożyczenie zapłaciła ekipa HRT, następnie przeszedł do Toro Rosso, aż trafił do Red Bulla. Zawodnik z Antypodów w sezonie 2014, pierwszym spędzonym w głównej ekipie, był w stanie pokonać Sebastiana Vettela.

Zdobyte przez niego punkty gwarantowały Red Bullowi określoną pozycję w klasyfikacji konstruktorów F1, a to przekładało się na konkretne premie finansowe od Formuły 1. Ricciardo miał przy tym stosunkowo niskie kontrakty. Red Bull pobierał bowiem prowizję za zainwestowane wcześniej pieniądze. Tak samo skonstruowane są umowy innych kierowców, którzy wywodzą się z akademii.

Takie praktyki w F1 nie są zresztą czymś dziwnym. Nawet Robert Kubica przez pierwsze lata kariery w F1 oddawał pieniądze Joanowi Villadelpratowi, który jako szef zespołu Epsilon Euskadi zainwestował w niego prywatne pieniądze (czytaj więcej o tym TUTAJ).

Z kolei Ricciardo przed sezonem 2019 wyrwał się z objęć Red Bulla i trafił do Renault. Australijczyk miał dość sytuacji, w której uważany jest za jednego z lepszych kierowców w stawce, a zarabia grosze w porównaniu do reszty. Francuzi, choć są gorszą ekipą, zapewnili mu 30 mln euro rocznie.

We właściwym miejscu o właściwym czasie

Na pewnym etapie problemem Red Bulla stała się zbyt duża liczba kierowców z tego samego pokolenia. Jean-Éric Vergne, Jaime Alguersuari, Sebastien Bourdais, Sebastien Buemi - to tylko kilka nazwisk, które z hukiem wyleciały z F1 i Red Bulla (czytaj więcej o tym TUTAJ). Bo w ciągu roku, dwóch nie zaczęli osiągać satysfakcjonujących wyników, a w kolejce czekali następni.

Dlatego czasem trzeba mieć szczęście. Tak jak Max Verstappen, który trafił do Red Bulla w momencie, gdy w głównym zespole był wakat spowodowany odejściem Sebastiana Vettela do Ferrari. Aby zrobić miejsce Holendrowi, wyrzucono nawet Daniiła Kwiata z głównej ekipy, a Verstappen już w debiucie wygrał wyścig. Red Bull działał szybko, bo Rosjanin nie rozwijał się tak szybko jak zakładano, a za to Holender zadziwiał świat i kusił największych graczy w F1.

Dlatego Verstappen jawi się jako najlepsza inwestycja Red Bulla. Młody Holender nie zdążył nawet przejść wszystkich sesji juniorskich, zanim trafił do F1. Nie był nawet pełnoletni i nie posiadał prawa jazdy, gdy trafił do padoku. Na jego karierę wydano ledwie 750 tys. euro.

Czytaj także: Kajetan Kajetanowicz skomentował swój sukces

W tym roku to samo spotkało Alexandra Albona. Taj na pewnym etapie został wyrzucony z programu Red Bulla, ale przed obecną kampanią F1 dostał drugą szansę. I bezdusznie wykorzystał problemy Gasly'ego, przechodząc z Toro Rosso (satelicki zespół Red Bulla) do głównego teamu.

Co ciekawe, prawdziwej szansy od Red Bulla nigdy nie dostał ten, na którego starty w kolejnych seriach wydano najwięcej. Rozwój Carlosa Sainza kosztował ponad 9 mln euro. Tyle że Hiszpan przedarł się do F1 w tym samym momencie, co Verstappen. Ponieważ Holender był młodszy i dawał większe nadzieje na przyszłość, kierowcy z Madrytu przyszło szukać szczęścia gdzie indziej. Najpierw w Renault, a teraz w McLarenie.

Wydatki Red Bulla na członków akademii:

Lp.KierowcaKwota
1. Carlos Sainz 9,35 mln euro
2. Michaił Aloszyn 8,9 mln euro
3. Alexander Albon 8,65 mln euro
4. Pierre Gasly 8,2 mln euro
5. Michael Ammermuller 7,85 mln euro
6. Brendon Hartley 6,7 mln euro
7. Daniel Ricciardo 5,9 mln euro
8. Daniił Kwiat 5,3 mln euro
9. Sebastian Vettel 4,8 mln euro
10. Max Verstappen 750 tys. euro
Źródło artykułu: