Zimą Mattia Binotto objął stanowisko szefa Ferrari i miał doprowadzić do pokonania Mercedesa w obecnym sezonie Formuły 1. Realia okazały się jednak brutalne dla Włocha, bo samochód opracowany z myślą o roku 2019 okazał się nietrafioną koncepcją. W efekcie spisuje się nieźle tylko na wybranych torach i Włosi na pierwszą wygraną musieli czekać aż do września.
- Szczerze mówiąc, pierwsza wygrana w roli szefa zespołu nie ma dla mnie znaczenia. To nie ja zasłużyłem na brawa, tylko Charles Leclerc. Z jego sukcesu jestem bardziej zadowolony. Pracujemy jako zespół, a role poszczególnych osób nie mają znaczenia - powiedział "Autosportowi" Binotto.
Czytaj także: Kubica jest za młody na start w Rajdzie Dakar
Wygrana w Grand Prix Belgii pozwoliła nieco uspokoić atmosferę w Maranello, bo Włosi ostatnimi czasy nie tylko przegrywali z Mercedesem, ale również z Red Bull Racing. W efekcie nie mogli być pewni drugiego miejsca w F1, a to przekłada się na ogromne pieniądze z nagród finansowych.
ZOBACZ WIDEO: Wkurzony Robert Kubica. Wtedy przeklina po włosku
Niewiele jednak brakowało, a Charlesa Leclerca w Belgii dopadłyby demony przeszłości. Na ostatnich okrążeniach do Monakijczyka zbliżał się Lewis Hamilton i ostatecznie dojechał do mety ledwie 0,9 s za kierowcą Ferrari. Wcześniej Leclerc tracił zwycięstwa w samej końcówce wyścigów w Bahrajnie i Austrii - najpierw z powodu awarii silnika, następnie z powodu zużytych opon.
Czytaj także: Kubica szykuje się na Grand Prix Włoch
- Nie myślałem o Austrii, gdy widziałem jak Hamilton się zbliża. Jednak słyszałem komunikaty inżyniera i wiedziałem, że przewaga nad Hamiltonem topnieje w oczach. Dlatego starałem się skupić na swojej pracy, odpowiednio zadbać o balans samochodu i opony. Mieliśmy pewien problem z tylnym ogumieniem, więc starałem się temu zaradzić - wyjaśnił Leclerc.
- Było blisko. Jeszcze jedno okrążenie i sądzę, że nie utrzymałbym Lewisa za swoimi plecami - dodał kierowca z Monako.