Carlos Sainz mógł dojechać do mety Grand Prix Włoch na szóstej pozycji, ale jego wysiłek został zmarnowany przez mechaników McLarena. Podczas pit-stopu załoga stajni z Woking źle dokręciła przednie prawe koło w jego samochodzie. Kierowca z Madrytu odjechał ze stanowiska, a kilka sekund później zorientował się, że coś jest nie tak.
Sprawą zajęli się sędziowie, którzy uznali incydent z alei serwisowej za niebezpieczne wypuszczenie kierowcy na tor. W takiej sytuacji zespoły F1 karane są "mandatem" w wysokości 5 tys. euro.
Czytaj także: Robert Kubica świetnym ambasadorem Polski
Stewardzi byli zatem bardzo surowi względem McLarena, bo Sainz zatrzymał samochód niemal zaraz po opuszczeniu alei serwisowej. "Zauważyliśmy, że kierowca przerwał jazdę, gdy tylko pojawił się problem z przednim kołem" - podkreślono w komunikacie sędziów.
ZOBACZ WIDEO: #Newsroom. W studiu Robert Kubica i prezes Orlenu
Sainz po Grand Prix Włoch nie ukrywał, że jest zły na taki obrót spraw. - Pit-stop był tragedią. Dostałem zielone światło, by ruszyć z postoju. I po chwili znowu zapaliło się czerwone. Wtedy samochód ponownie podniesiono, dokręcono samochód i wydawało się, że wszystko jest ok. Ruszyłem, ale jak widać, koło było źle zamontowane - powiedział 25-latek w rozmowie z "Motorsportem".
- To była katastrofa, ale takie rzeczy się zdarzają. Wszyscy jesteśmy ludźmi i mamy prawo popełnić błędy. Może coś się zepsuło w sprzęcie. Musimy to przeanalizować - dodał Sainz.
Czytaj także: Sebastian Vettel o krok od zawieszenia w F1
Podobny incydent w Grand Prix Włoch spotkał Roberta Kubicę. Kierowca Williamsa bardzo szybko zorientował się, że jego koło nie jest dokręcone i pozostał na stanowisku, czym uratował własną ekipę od kary i był w stanie ukończyć wyścig (czytaj więcej o tym TUTAJ).