To nie był udany wyścig F1 dla Charlesa Leclerca. Monakijczyk ruszał do Grand Prix Japonii z drugiej pozycji, ale miał kiepski moment startowy i w pierwszym zakręcie musiał odpierać ataki Maxa Verstappena. 21-latek popełnił błąd i doprowadził do kontaktu z Holendrem.
Wskutek tego zdarzenia w samochodzie Ferrari doszło do uszkodzenia przedniego skrzydła, a Leclerc mimo to początkowo pozostał na torze. Doprowadził tym samym do niebezpiecznej sytuacji, bo fragmenty uszkodzonego elementu w końcu odpadły i trafiły m.in. w maszynę jadącego z tyłu Lewisa Hamiltona.
Czytaj także: Wideo z wypadku Roberta Kubicy
Sprawą Leclerca sędziowie zajęli się dopiero po zakończeniu wyścigu F1 w Japonii. Postanowili nałożyć na niego dwie kary. Za spowodowanie kolizji z Verstappenem dopisano do jego wyniku 5 sekund. Za zbyt długie pozostanie na torze z uszkodzonym samochodem dołożono mu dodatkowe 10 sekund.
ZOBACZ WIDEO: #Newsroom. W studiu Robert Kubica i prezes Orlenu
Decyzja stewardów sprawiła, że Leclerc stracił szóste miejsce w Grand Prix Japonii. Zyskał za to Daniel Ricciardo.
- Doradzałem im, aby wezwali Leclerca na pit-stop i wymienili mu przednie skrzydło. Zdecydowali jednak inaczej, dopiero później zmienili zdanie. Na drugim okrążeniu te uszkodzone elementy odpadły, ale nadal twierdziliśmy, że powinni zjechać na postój. Bo tak naprawdę nie wiedzieliśmy, czy znowu coś nie odpadnie - wyjaśnił "Motorsportowi" Michael Masi, dyrektor wyścigowy F1.
Czytaj także: Robert Kubica skomentował swój wypadek
Na szczątki rozbitego samochodu Leclerca wpadł Lando Norris. Uszkodziły one podłogę w jego McLarenie. - Nie popieramy takiego działania, jak widzieliśmy w przypadku naszych rywali. Pozostawili samochód na torze z wyraźnie uszkodzonym przednim skrzydłem. Każdy z kierowców był zagrożony tym, że wjedzie w szczątki. Niestety, u nas uszkodziły one podłogę, dostały się też do hamulców - zdradził Andreas Seidl, szef McLarena.