Wiele wskazuje na to, że Roberta Kubicy zabraknie na polach startowych w F1 w roku 2020. Polak szuka innej opcji do regularnej jazdy i temu nadaje priorytet, ale niewykluczone, że będzie to łączyć z pracą w symulatorze F1. Nawet jeśli stopniowo ma jej dość.
- Zamknięcie się w ciemnym pokoju i spędzanie w nim 100 dni w roku nie jest dobrym pomysłem. Chyba że ten symulator miałby się znajdować tuż obok mojego domu. Nie wykluczam tego, ale szanse są małe - mówił Kubica pod koniec września (czytaj więcej o tym TUTAJ).
Czytaj także: Robert Kubica o krok od tragedii
Kubica od lat miał opinię kierowcy, który świetnie czuje się w symulatorze i za jego pośrednictwem potrafi przekazać ekipie F1 cenne wskazówki. Gdy w roku 2017 Renault przetestowało Polaka na komputerze należącym do Red Bull Racing, to miał on na niektórych torach kręcić czasy lepsze od Maxa Verstappena czy Daniela Ricciardo.
ZOBACZ WIDEO: Wkurzony Robert Kubica. Wtedy przeklina po włosku
Symulator coraz ważniejszy
Rola symulatorów w F1 jest coraz większa. Wpłynęły na to dwa fakty. Formuła 1 mocno ograniczyła dni testowe na torze, a komputery są coraz bardziej zaawansowane i w ten sposób zespoły mogą rozwijać swoje konstrukcje. I tak jak limit testów wprowadzono po to, by ciąć wydatki w F1, tak teraz zespoły wydają krocie na symulatory w fabrykach.
Wpływ na ograniczenie testów miał też coraz dłuższy kalendarz F1. Dziś niemożliwa jest sytuacja, by kierowca niemal codziennie wyjeżdżał na tor i sprawdzał, co jeszcze można poprawić w samochodzie. Tak robił Michael Schumacher w latach 2000-2004, gdy wraz z Ferrari seryjnie wygrywał tytuły w F1.
Czym jest zatem symulator F1? To zestaw składający się z wielu komputerów i ekranów ustawionych pod kątem 180 stopni. Do tego posiada on fragment kokpitu samochodu F1, który przymocowany jest hydraulicznie do podłoża i posiada prawdziwą kierownicę F1. Z symulatorów można korzystać w każdej chwili, bo w żaden sposób nie ograniczają tego przepisy.
Kierowca gotowy na wszystko
Programowanie symulatora jest zadaniem inżynierów. Mogą oni w ten sposób szykować kierowcę na nieprzewidziane wypadki - jak chociażby to, co należy zrobić w przypadku nagłego przebicia opony. To również inżynierowie wprowadzają do symulatora nowe części, aby sprawdzić, jak wpływają one na konstrukcję samochodu.
- Myślę, że spędzam w symulatorze od 60 do 70 dni w roku. Wszystko zależy od tego, jaki akurat posiadamy program testowy. To takie wydłużenie sesji treningowych. Sprawdzam części, jakie mają otrzymać kierowcy na torze - powiedział "The Checkered Flag" Nick Yelloly, który od roku 2014 współpracuje z Racing Point (dawniej Force India).
Symulator stał się tak ważny dla ekip F1, że kontraktują one osobnych kierowców wyłącznie do tej pracy. Ferrari w tym roku posiada aż czterech zawodników zatrudnionych w tym celu, w tym dwóch z przeszłością w F1 - Brendona Hartleya oraz Pascala Wehrleina. Włosi musieli szukać nowych pracowników, bo wcześniej pracę w tym aspekcie wykonywał dla nich Antonio Giovinazzi. Ferrari miało odczuć brak 25-latka, bo uwagi przekazywane przez Hartleya czy Wehrleina nie są już tak dokładne.
Jednak nie każdy kierowca lubi pracę z maszyną komputerową. Dla przykładu, Siergiej Sirotkin w roku 2018 wiele razy zwracał uwagę na to, że woli ścigać się na prawdziwym torze. Nie dziwi zatem, że Robert Kubica w symulatorze Williamsa kręcił lepsze czasy od Rosjanina.
Pracowite piątki
Symulatory F1 rozgrzewają się do czerwoności w piątkowe wieczory. Wtedy, po zakończeniu sesji treningowych F1, kierowcy analizują dane i próbują znaleźć ułamki dziesiątych sekund. Tak, aby poprawić tempo przed sobotnimi kwalifikacjami. Od pracy osób w fabryce zależy, czy uda się wyprzedzić konkurencję.
- Pracę rozpoczynamy już przed weekendem. Potem ją kontynuujemy, bo otrzymujemy więcej danych z toru. Potrafimy ocenić warunki pogodowe, stopień przyczepności asfaltu, zużycie opon. Mamy ustawienia bazowe samochodu, a następnie je modyfikujemy - wytłumaczył Yelloly.
Symulator jest też przydatny dla kierowców, którzy nigdy wcześniej nie jeździli na danym torze. Zwracał uwagę na to sam Kubica, który we wrześniu po raz pierwszy miał okazję jeździć na torze w rosyjskim Soczi.
Czytaj także: Williams sabotuje sam siebie
- Nie ma różnicy między samochodem rzeczywistym a wirtualnym. Reagują w podobny sposób. Różnica jest taka, że jak na torze coś wywiniesz, to zepsujesz części, a to oznacza straty finansowe dla zespołu. Dla ciebie również, bo tracisz czas, jaki mogłeś spędzić na torze. Do tego dochodzi obawa, że tobie może się coś przytrafić - mówił w lutym na testach zimowych Alexander Albon, który głównie w symulatorze szykował się do debiutu w F1.
W tym roku w symulatorze Mercedesa regularnie pracował z kolei Esteban Ocon. Wcześniej robił to George Russell. W ten sposób kierowcy mogą podnosić swoje umiejętności i nie odczuwają aż takiego braku jazdy w F1, jak to miało miejsce przed laty. To też może tłumaczyć, dlaczego Russell był tak dobrze przygotowany do debiutu w F1 w barwach Williamsa.
- Za moich czasów, gdy dotarłem do F1, młodzież dopiero poznawała ten świat. Teraz jest znacznie lepiej przygotowana do startów niż kierowcy z mojego pokolenia. Ściśle współpracują z zespołami F1, należą do programów juniorskich. Wiedzą o F1 znacznie więcej niż my wiedzieliśmy - mówił Kubica o Russellu na początku roku.