Właściciel Formuły 1 chciał przy okazji trzech wyścigów F1 w roku 2020 dokonać testu i zorganizować wyścigi sprinterskie z odwróconą kolejnością na starcie. Zastąpiłyby one tradycyjne kwalifikacje F1 i decydowały o podziale pól startowych.
Podczas decydującego spotkania w Paryżu, w którym udział wzięli przedstawiciele zespołów F1, Liberty Media i FIA, pomysł odrzucono. - Ekipy początkowo twierdziły, że się na to zgodzą, po czym dwaj przedstawiciele podnieśli ręce do góry i zagłosowali przeciwko. Tymczasem obecny system podejmowania decyzji w F1 oznacza, że potrzebowaliśmy jednomyślności - powiedział "Motorsportowi" Ross Brawn, dyrektor sportowy F1.
Czytaj także: Claire Williams powinna była słuchać Kubicy i inżynierów
Nie wiadomo, kto sprzeciwił się zmianom, ale nieoficjalnie mówi się, że mowa o najlepszych zespołach w stawce F1. Bały się one bowiem, że stracą wskutek wprowadzenia wyścigów kwalifikacyjnych z odwróconą kolejnością. W takich realiach Mercedes, Ferrari czy Red Bull Racing miałyby bowiem mniejsze szanse na pole position.
- Myślałem, że to fascynujący pomysł. Kierowcom on się nie podobał i rozumiem ich obawy. Jednak prosiliśmy tylko o to, by zorganizować to testowo na trzech wybranych torach. Jeśli to nie dałoby efektów, to jako pierwsi podnieślibyśmy ręce i przyznali, że coś jest nie tak - dodał Brawn.
Zdaniem Brytyjczyka, w całej sytuacji straciła F1, bo po raz kolejny czołowe zespoły blokują zmiany, których tak naprawdę chce większość stawki. Tyle że dawno temu Bernie Ecclestone wprowadził przepisy, które wymagają w tego typu sytuacjach jednomyślności, co stało się przekleństwem F1.
Czytaj także: McLaren nie dogadał się z Rosjanami
- To frustrujące, ale jednomyślność stała się klasycznym problemem Formuły 1 - podsumował Brawn.
ZOBACZ WIDEO: Robert Kubica otwarty na starty poza F1. "Chodzi też o rozwój. Chcę się ścigać"