Limit finansowy ma być jednym ze sposobów na wyrównanie rywalizacji w Formule 1. W tej chwili jesteśmy bowiem świadkami sytuacji, w której Williams czy Haas wydają rocznie ok. 150 mln dolarów, a budżety Mercedesa czy Ferrari wynoszą ponad 400 mln dolarów.
Dlatego drogą konsensusu ustalono, że od roku 2021 górny poziom wydatków w F1 wynosić będzie 175 mln dolarów. Jednak nie wszystkie koszty będą wliczane do limitu. Nie będą nim objęte m.in. koszty produkcji silnika, pensje kierowców czy wydatki na marketing.
Czytaj także: Claire Williams powinna była słuchać Kubicy i inżynierów
Mimo to, szefowie niektórych ekip uważają, że monitorowanie sytuacji i sprawdzanie, czy któryś z rywali nie oszukuje będzie wymagało sporych nakładów finansowych ze strony FIA. - Najważniejszy będzie proces audytu i kontroli. Jeśli nie będziemy w stanie odpowiednio kontrolować limitów, to nie ma sensu ich wdrażać - ocenił w "Motorsporcie" Toto Wolff, szef Mercedesa.
ZOBACZ WIDEO: Robert Kubica otwarty na starty poza F1. "Chodzi też o rozwój. Chcę się ścigać"
Dlatego Austriak optował za tym, aby przesunąć o rok wprowadzenie nowych przepisów technicznych w F1. Zespoły mogłyby opracować nowe samochody na rok 2022 w większym spokoju. - To byłoby logiczne posunięcie, ale ten pomysł nie zyskał poklasku wśród innych - dodał.
Czytaj także: McLaren nie dogadał się z Rosjanami
Podobne zdanie na ten temat ma Christian Horner z Red Bull Racing. - Przepisy techniczne są nieukończone. Nadal pojawia się sporo pytań, co do ich treści. Nawet jak zostaną opublikowane do końca października, to będzie mnóstwo wątpliwości. Tak samo z limitem finansowym, a przecież nigdy wcześniej nie było takich pułapów w F1. Posiadanie narzędzi, za sprawą których da się kontrolować wydatki firm i wszystkich spółek zależnych nie jest małym przedsięwzięciem - dodał Horner.
Czas pokaże, czy F1 będzie mieć problemy ze sprawdzaniem tego, w jaki sposób zespoły wydają pieniądze. Należy bowiem pamiętać, że o ile takie ekipy jak Williams czy Haas nie prowadzą działalności związanej ze sprzedażą samochodów osobowych, o tyle Ferrari czy Mercedes tak. Może się okazać, że najwięksi gracze tam będą lokować część wydatków związanych z F1.