Według kilku źródeł, Lewis Hamilton miał wycofać się z wstępnego porozumienia z Mercedesem, które zakładało, że podpisze dwuletni kontrakt warty 45 mln euro za sezon. Po tym jak nowe umowy podpisali Charles Leclerc i Max Verstappen, aktualny mistrz świata F1 miał podbić stawkę i zażądać 60 mln euro rocznie (czytaj więcej o tym TUTAJ).
35-latek zaprzeczył jednak rewelacjom mediów. "Toto Wolff i ja nawet nie rozmawialiśmy jeszcze o kontrakcie" - zapewnił Hamilton w social mediach.
Czytaj także: Robert Kubica nie trafi do fabrycznego BMW
Brytyjczyk, który w tej chwili przebywa na wakacjach i przygotowuje się do nowego sezonu F1, ma pretensje do mediów o to, że celowo podgrzewają temat jego przyszłości. "Obecnie nie prowadzę żadnych negocjacji, to gazety tworzą niepotrzebne historie" - dodał Hamilton.
ZOBACZ WIDEO F1. Czy w Formule 1 pojawią się nowi Polacy? "Mamy talenty. Wszystko zależy od finansów"
Teoria "Auto Bilda" o solidnej podwyżce dla Hamiltona może być jednak prawdziwa, jeśli popatrzymy na to jak ukształtował się rynek kierowców w F1. Leclerc i Verstappen podpisali nowe umowy z Ferrari i Red Bull Racing, przez co Mercedes nie ma w tej chwili do wyboru żadnego innego topowego kierowcy. W przypadku rezygnacji z Hamiltona, Niemcy byliby zmuszeni postawić choćby na George'a Russella.
- Hamilton to ten sam poziom umiejętności i talentu, co Leclerc i Verstappen. Każdy z nich jest wyjątkowy. To chyba jasne - skomentował we włoskim "Autosprincie" Laurent Mekies, dyrektor sportowy Ferrari.
Czytaj także: Koronawirus coraz większym zagrożeniem dla GP Chin
Wszelkie dyskusje na temat przyszłości Hamiltona w F1 stracą sens, jeśli potwierdzą się informacje RaceFans.net o tym, że Mercedes na poważnie bierze pod uwagę wycofanie się ze stawki po roku 2020.