Szefowie Liberty Media po przejęciu Formuły 1 od Berniego Ecclestone'a trafnie zdiagnozowali największe bolączki królowej motorsportu. Jedną z nich bez wątpienia była rozpoznawalność F1 na kontynencie amerykańskim, gdzie przecież żyją miliony ludzi.
W kalendarzu F1 od lat funkcjonuje tylko jeden wyścig w USA - ostatnimi czasy odbywa się on w teksańskim Austin. Do tego czynione są starania, aby królowa motorsportu pojawiła się na ulicach Miami. Protesty tamtejszej ludności przeciwko Grand Prix Miami (czytaj więcej o tym TUTAJ) pokazują, jakie problemy ma F1 w USA. Nie jest tam traktowana jako wielkie wydarzenie, a bardziej jako intruz.
Czytaj także: Zaskakujący transfer Williamsa. Aitken nowym rezerwowym
Amerykanie są bowiem zakochani w swoich seriach wyścigowych - mają NASCAR czy IndyCar, a Formuła 1 zawsze pozostawała dla nich w tyle, bo była domeną Europejczyków. Liberty Media, które w końcu jest amerykańską firmą, chce to zmienić.
ZOBACZ WIDEO F1. Czy Robert Kubica ma szansę na udział w wyścigu w sezonie 2020? Ekspert rozwiewa wątpliwości
Netflix kluczem do sukcesu
Właściciel F1 zrozumiał, że aby zwiększyć rozpoznawalność w USA musi pójść z duchem czasu. Tak narodził się pomysł stworzenia serialu o kulisach królowej motorsportu, który laikom zaprezentuje jak wyglądają zmagania o miano najlepszego kierowcy na świecie, z jakimi emocjami się wiążą i jakie konflikty niejednokrotnie wywołują.
Formuła 1 miała przy tym szansę, aby upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, bo równocześnie problemem tej serii jest starzejąca się widownia. Za sprawą kontraktu z Netfliksem i serialu "Drive to survive", którego pierwszy sezon miał premierę w marcu 2019 roku, można było wyjść do młodych. I to się udało, choć zadanie nie było łatwe, bo dokument musiał być ciekawy również dla tych, którzy znają F1 od podszewki.
- Zdecydowanie czuję, że Formuła 1 staje się coraz ważniejsza w USA. To robota "Drive to survive", ten serial umieścił nas na mapie - powiedział ostatnio Daniel Ricciardo w "Trevor Noah's Daily Show". Już samo zaproszenie kierowcy Renault do popularnego programu satyrycznego jest dowodem na to, że coś w kwestii F1 w USA ruszyło do przodu.
- Spędzam trochę czasu w Stanach. Jeszcze rok temu tak naprawdę nikt nie powiedziałby mi "cześć" na ulicy. Nie byłbym rozpoznawany jako kierowca F1. A teraz wszyscy mi mówią "wow, widzieliśmy cię na Netfliksie, byłeś świetny". To jest coś dobrego - dodał Ricciardo.
Wielki błąd Ferrari i Mercedesa
Kilka dni po premierze pierwszego sezonu "Drive to survive" było przesądzone, że powstanie kolejny. Serial zbierał świetne recenzje, mimo braku zakulisowych scen z pomieszczeń Ferrari czy Mercedesa. Oba zespoły nie zgodziły się na wpuszczenie kamer do swoich wnętrz, bo nie chciały, by przeszkadzano im w walce o tytuł mistrzowski w F1.
Z perspektywy czasu widać, jak spory błąd popełniły wtedy ekipy z Włoch i Niemiec. Tamta decyzja była symbolem starej F1, znanej z czasów Ecclestone'a, która media społecznościowe i świat digitalowy uznawała za zło wcielone.
Czytaj także: Chiński kierowca poddany kwarantannie z powodu koronawirusa
Nic dziwnego, że Ferrari postanowiło dołączyć do drugiego sezonu "Drive to survive", podobnie jak Mercedes. Niemcy początkowo się odgrażali, czekali na decyzję konkurencji z Włoch, aż w końcu pozwolili nagrywać sceny podczas ubiegłorocznego Grand Prix Niemiec. Zespół celebrował wtedy 125-lecie działalności w motorsporcie i 200. występ w F1. Jak na ironię, domowy wyścig był dla niego klapą. W deszczowych warunkach Lewis Hamilton i Valtteri Bottas zanotowali wypadki.
Fanów i tak może spotkać rozczarowanie, bo według nieoficjalnych informacji Hamilton twierdzi, że podczas Grand Prix Niemiec był chory i kazał usunąć producentom część scen ze swoim udziałem.
Kubica na podbój USA
W drugim sezonie "Drive to survive" nie zabraknie za to Roberta Kubicy. Według nieoficjalnych informacji, Polakowi poświęcono cały odcinek. Jego heroiczną walkę o powrót do regularnego ścigania w F1 pozna zatem cały świat. Biorąc pod uwagę z jakimi emocjami wiążę się ta historia, najpewniej będzie to jeden z lepszych fragmentów nowej serii. Zwłaszcza że Amerykanie kochają coś takiego.
Producenci Netfliksa mieli jasny plan na Kubicę. Towarzyszyli mu już w roku 2018, gdy był rezerwowym Williamsa i ogłaszał, że w kolejnej kampanii będzie etatowym kierowcą brytyjskiego zespołu. Później przylecieli nawet do Warszawy, by uwiecznić moment, w którym inaugurowano jego współpracę z Orlenem.
W trakcie zimowych testów F1 Kubica zabrał też się z Netfliksem w tereny pełne wzniesień w okolicach Barcelony, gdzie jeździł na rowerze i opowiadał o swojej pasji do dwóch kółek. W końcu to m.in. kolarstwo przyczyniło się do tego, że krakowianin znów pojawił się w F1. W najtrudniejszych czasach stało się dla Kubicy odskocznią, sposobem na zresetowanie umysłu.
Co jeszcze znajdzie się drugim sezonie "Drive to survive"? Odpowiedź na to pytanie poznamy 28 lutego, kiedy to na amerykańskiej platformie streamingowej zostaną udostępnione nowe odcinki. Biorąc pod uwagę na jak wysokim poziomie stała pierwsza seria, możemy się spodziewać chociażby obrazków zza kulis w garażach Williamsa, a przecież pomiędzy zespołem a Kubicą iskrzyło kilkukrotnie w sezonie 2019. To mogą być prawdziwe fajerwerki.
Czytaj także: Kask Kubicy za astronomiczną kwotę
Być może dla Kubicy jeden z odcinków "Drive to survive" to wstęp do czegoś większego. Wielu ekspertów nie ma przecież wątpliwości, że kariera Polaka jest gotowym scenariuszem filmowym. Świadomość też tego ma F1. 35-latek powinien pomóc w promocji dyscypliny w USA.
4 lutego w Londynie zorganizowano specjalną imprezę z okazji drugiego sezonu "Drive to survive". Na niej zaprezentowano spore fragmenty nowych odcinków. Zaproszenie na premierę otrzymali m.in. wybrani kierowcy F1.