Do inauguracji nowego sezonu Formuły 1 zostały niespełna dwa tygodnie, a tak naprawdę nie wiemy, czego się spodziewać po wyścigu w Melbourne. Biorąc pod uwagę rozwój epidemii koronawirusa we Włoszech, grozi nam brak na polach startowych aż czterech zespołów - Ferrari, Alpha Tauri, Alfy Romeo oraz Haasa.
Jest to podyktowane tym, że dwie pierwsze ekipy mają swoje fabryki we Włoszech, a Alfa Romeo i Haas ściśle współpracują z Ferrari w zakresie silników. Tymczasem wielce prawdopodobne, że Australia z powodu zagrożenia koronawirusem nie wpuści na swoje terytorium osób, które ostatnio znajdowały się na półwyspie Apenińskim.
- Jeśli niektóre zespoły nie będą mogły rywalizować w Australii, to rozpoczęcie sezonu F1 w takich okolicznościach byłoby niesprawiedliwe - powiedział "Autosportowi" Franz Tost, szef Alpha Tauri.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ministerstwo Zdrowia opublikowało specjalny film
- Nie myślałem jeszcze o tym i nie do mnie należy decyzja, ale opuszczenie choćby jednego wyścigu byłoby dla wybranych ekip ogromną stratą względem reszty - dodał Austriak.
Pozostałe zespoły w stawce F1 mogą spać spokojnie, przynajmniej na tę chwilę. Mają bowiem swoje siedziby w Wielkiej Brytanii, gdzie nie odnotowuje się aż tak wielu przypadków zarażenia koronawirusem.
Już wcześniej F1 zgodziła się na odwołanie Grand Prix Chin, które zaplanowane było na 19 kwietnia. Tost wierzy jednak w to, że wyścig w Szanghaju uda się rozegrać w innym terminie. - Jestem optymistą, że zachowamy kalendarz z 22 rundami. Mamy sporo wolnego miejsca w kalendarzu w sierpniu, również w listopadzie i grudniu - stwierdził.
Szefowie Liberty Media, właściciela F1, stoją na stanowisku, że Grand Prix Australii zostanie rozegrane zgodnie z planem. Sytuacja może się jednak zmienić w każdej chwili. Gdy prowadzono rozmowy na ten temat przy okazji zimowych testów F1 w Barcelonie, koronawirus nie był tak poważnym zagrożeniem na terenie Włoch.
Czytaj także:
Ferrari żąda gwarancji od F1 z powodu koronawirusa
Robert Kubica najszybszy spośród kierowców Alfy Romeo