15 marca - tego dnia powinien odbyć się pierwszy w tym sezonie wyścig Formuły 1. Królowa motorsportu robi wszystko, aby tak się stało i pracuje tak, jakby zagrożenie spowodowane koronawirusem nie istniało. W środę pierwsi pracownicy F1 i poszczególnych zespołów wylądowali w Melbourne.
Eskalacja kryzysu spowodowanego koronawirusem sprawia, że Grand Prix Australii ciągle jest zagrożone. Ross Brawn zapewnił już, że wyścig się nie odbędzie, jeśli wybrane ekipy nie zostaną wpuszczone do kraju. Mowa o Ferrari, Alpha Tauri, Alfie Romeo i Haasie, czyli zespołach, w który spory odsetek pracowników stanowią Włosi. To właśnie tam śmiertelne żniwo zbiera teraz koronawirus.
Martin Pakula, odpowiedzialny za sprawy zdrowia w stanie Wiktoria, nie chce składać żadnych deklaracji. - Zdaję sobie sprawę z tego, że sytuacja jest niezwykle dynamiczna. Do pewnego stopnia sprawy są poza moją kontrolą. Mam wielką nadzieję, że wyścig F1 się odbędzie, ale nie mam 100 proc. pewności - stwierdził.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ministerstwo Zdrowia opublikowało specjalny film
W rozmowach z australijskimi mediami swoimi obawami podzielił też Alan Jones, były mistrz świata F1. - Gdyby odwołano wyścig, kibiców na Antypodach spotkałaby ogromna krzywda - skomentował.
Za to niemiecki RTL, który wcześniej podjął decyzję o niewysyłaniu swoich dziennikarzy do Wietnamu, rozszerzył zakaz o Australię i Bahrajn. Stacja pierwsze trzy wyścigi nowego sezonu F1 zrealizuje ze studia w Kolonii.
- Rozprzestrzenianie się koronawirusa powoduje zagrożenie dla zdrowia i bezpieczeństwa ludzi. Nie jesteśmy w stanie zagwarantować naszym pracownikom wystarczających środków bezpieczeństwa. Dlatego to jedyna słuszna decyzja - przekazał w specjalnym komunikacie Manfred Loppe z RTL.
Sezon 2020 w F1 miał być rekordowo długi, po raz pierwszy w historii miał liczy 22 rundy. Po odwołaniu Grand Prix Chin wiadomo już, że tak nie będzie. Co więcej, grozi nam odwołanie kolejnych imprez.
- Nie chcę lekceważyć zagrożenia koronawirusem. Postaramy się jednak utrzymać kalendarz F1 w takiej formie. Musimy jednak zachowywać się odpowiedzialnie. Poprosiliśmy zespoły, by wysłały na wyścigi jak najmniej personelu. Chcemy ograniczyć liczbę osób w padoku - zdradził w "Speedweeku" Ross Brawn.
- Chcę, aby Grand Prix Wietnamu się odbyło, ale muszę też chronić ludzi. Dlatego szukamy rozwiązań, z których wszyscy mogą być zadowoleni. W tej chwili sporo się dzieje, ustalenia zmieniają się z dnia na dzień. Nie chcę mówić nic konkretnego. Po prostu szukamy rozwiązań - dodał dyrektor sportowy F1.
Czytaj także:
Wspólny bunt przeciwko Ferrari i FIA
Robert Kubica miał nosa ws. Haasa