Sezon 2020 w Formule 1 jawi się ciągle jako ten, w którym Lewis Hamilton ma pognić za rekordem Michaela Schumachera i zdobyć siódmy tytuł mistrza świata w karierze. Jednak tuż przed Grand Prix Australii zamiast o faworytach nowej kampanii, najwięcej mówi się o koronawirusie.
Groźna choroba doprowadziła już do sporej liczby zgonów w wielu państwach. Chociaż Chiny zdają się powoli wygrywać walkę z koronawirusem, to nerwowo robi się w Europie, zwłaszcza we Włoszech. W tej chwili w wielu krajach, w tym w Polsce rezygnuje się z imprez masowych. Oznacza to konieczność rozgrywania meczów przy pustych trybunach.
W tej sytuacji niektóre kluby postulują zawieszenie rozgrywek, bo gra bez kibiców pozbawiona jest sensu. Czy podobny scenariusz grozi Formule 1? Czy sezon 2020 w ogóle wyłoni mistrza świata?
Obowiązki wynikające z kontraktu
Właścicielem Formuły 1 jest amerykańska spółka Liberty Media, która na mocy porozumienia z FIA ma prawa do zarządzania królową motorsportu. Kontrakt podpisany z federacją wymusza na niej pewne obowiązki.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ministerstwo Zdrowia opublikowało specjalny film
Promotor F1 musi zagwarantować, że w każdym wyścigu zobaczymy na polach startowych co najmniej szesnaście samochodów. Tegoroczna stawka liczy dwadzieścia maszyn, więc wystarczy, by trzy ekipy zostały sparaliżowane wskutek koronawirusa, a Formuła 1 będzie mieć spory problem do rozwiązania.
To ważna informacja w obecnej sytuacji, gdy zespoły mogą mieć problemy z podróżowaniem po świecie i wpuszczeniem swoich pracowników na terytorium danego kraju.
Dotyczy to zwłaszcza Ferrari i Alpha Tauri, które swoje siedziby mają we Włoszech, gdzie koronawirus zbiera ostatnio śmiertelne żniwo. Do tego tuż przed Grand Prix Australii kwarantanną objęto Haasa i McLarena. Nieprzypadkowo zatem Ross Brawn, dyrektor sportowy F1, mówił o tym, że zawody będą się odbywać z kompletną stawką albo w ogóle.
Kontrakty do renegocjacji
Liberty Media jako promotor F1 zobowiązał się do podpisywania umów sponsorskich i telewizyjnych. Czerpie z tego profity, ale ma też obowiązki. Ten podstawowy dotyczy liczby wyścigów. Gdyby wydarzyło się tak, że sezon składać się będzie z mniej niż piętnastu Grand Prix, to renegocjowane muszą być stawki za prawa do transmisji z F1.
Jeszcze lepiej zabezpieczone są prawa sponsorów. W tym przypadku odwołanie choć jednej rundy powoduje, że umowy są ponownie rewidowane. Nie ma w tym nic dziwnego, bo wystarczy zrezygnować z jednego wyścigu, aby znacząco spadła ekspozycja marek i wynikający z niej ekwiwalent reklamowy. Należy bowiem pamiętać, że F1 oglądają miliardy ludzi na całym świecie.
Prawa sponsorów są na tyle dobrze zabezpieczone, że wystarczą problemy techniczne, przez które np. transmisja z danego wyścigu nie dotrze do sporego grona kibiców na całym świecie, by Formuła 1 musiała na nowo ustalać stawki zagwarantowane w umowach.
Sezon 2020 miał się składać z rekordowej liczby 22 wyścigów. Odwołano jednak Grand Prix Chin i wiele wskazuje na to, że nie uda się go już rozegrać, choć F1 naciska na zespoły, by zgodziły się umieścić tę imprezę w kalendarzu pod koniec roku. Znak zapytania dotyczy też Grand Prix Wietnamu.
Nie wiadomo też, co czeka Formułę 1 po dotarciu do Europy. Gdy koronawirus rozprzestrzeniał się po Chinach, wielu ekspertów twierdziło, że sezon zacznie się od wyścigów na Starym Kontynencie. Wtedy nikt nie mógł się jednak spodziewać, że groźna choroba dotrze również i tutaj. Po tym jak kolejne kraje wprowadziły zakazy organizowania imprez masowych, F1 musiałaby rywalizować przy pustych trybunach w Hiszpanii czy Włoszech.
Zwrot dla organizatorów
Odwołanie wyścigu ma też skutki dla organizatorów danej rundy. Dany kraj nie musi płacić za prawa do organizacji wyścigu F1. Dlatego brak Grand Prix Chin w tegorocznym kalendarzu może być dla F1 ciosem o wysokości ok. 40 mln dolarów.
Jeśli zawody odbywają się bez udziału publiczności, to jest to powód do niepokoju dla działaczy w danym kraju. Nigdy wcześniej w F1 nie doszło do takiej sytuacji, a więc nadchodzące Grand Prix Bahrajnu (22 marca) będzie precedensem. W padoku F1 nie brakuje opinii, że Liberty Media może pójść działaczom na rękę i z tego względu obniżyć im opłatę za prawa do organizacji wyścigu. Nie jest to jednak przesądzone.
Zgodnie z planem ma się odbyć Grand Prix Australii, a pierwsze treningi ruszą już w piątek. Gdyby nagle doszło do zmiany decyzji i np. władze kraju zakazałyby organizacji imprezy, to Formuła 1 również musiałaby zwrócić Australijczykom część kosztów.
Promotorzy Grand Prix Australii mieliby prawo domagać się zwrotu kosztów za wszelkie prace na torze (wywieszanie reklam, stworzenie banerów, materiałów promocyjnych, itd.) czy też przygotowanie centrów gościnnych, z których zespoły F1 korzystają w trakcie weekendu i gdzie odbywają się codzienne briefingi z kierowcami.
Czy sezon 2020 wyłoni mistrza?
To pytanie, na które odpowiedzi coraz częściej szukają eksperci i kibice, zwłaszcza obserwując to, co dzieje się w innych dyscyplinach. Problem w tym, że nikt w tej chwili nie potrafi na nie odpowiedzieć, bo sytuacja jest tak dynamiczna. Czy jeszcze miesiąc temu ktoś zakładał, że koronawirus doprowadzi do tak znaczącej liczby zgonów we Włoszech, że państwo zostanie odizolowane od reszty świata? Wtedy panowało przekonanie, że koronawirus to głównie problem Chińczyków.
Dopiero kolejne tygodnie pokażą, jak zespoły F1 radzą sobie w chwili kryzysu. Pracownicy Ferrari, Alpha Tauri czy Pirelli prosto z Australii mogą udać się do Bahrajnu, a następnie spędzić gdzieś dwa tygodnie w oczekiwaniu na wyścig w Wietnamie (o ile się odbędzie). Jednak trudno oczekiwać, by personel włoskich ekip F1 spędził cały rok na walizkach.
Jeśli Włosi nie poradzą sobie z koronawirusem u siebie, to pracownikom tamtejszych ekip F1 będzie grozić zakaz opuszczania kraju po powrocie do domu. Teoretycznie władze w Rzymie dają możliwość wydania odpowiedniej zgody w wyjątkowych sytuacjach, ale to znów sprawia, że rośnie ryzyko rozprzestrzenienia się groźnej choroby w padoku F1. Koło się zamyka.
Brak choć jednej ekipy na polach startowych skutkować będzie odwołaniem wyścigu. I kolejnego, aż sytuacja się nie unormuje. To jednak czarny scenariusz, o którym nikt w tej chwili nie chce myśleć.
Czytaj także:
Oto, dlaczego Kubica nie trafił do Audi
Red Bull nie zamierza odpuszczać FIA ws. afery z Ferrari