McLaren już w środę informował, że jeden z jego pracowników nie czuje się najlepiej i ma objawy zarażenia koronawirusem. Dlatego przeszedł on wymagane badania i trafił do izolatki, aby ograniczyć ryzyko rozprzestrzeniania się groźnej choroby.
Zespół z Woking w czwartek otrzymał wyniki testu i potwierdziły one zarażenie koronawirusem. Opiekę nad członkiem załogi McLarena przejęli już australijscy lekarze, którzy wierzą, że uda się go wyleczyć.
"Zespół był przygotowany na taką ewentualność i zagwarantował pełne wsparcie swojemu pracownikowi, który teraz musi zostać poddany kwarantannie. McLaren współpracuje z władzami lokalnymi, aby pomóc w kolejnych badaniach i analizach" - poinformowano w specjalnym komunikacie.
Brytyjczycy postanowili wycofać się z Grand Prix Australii. Istnieje bowiem ryzyko, że chory pracownik zaraził kolejnych.
"Decyzja została podjęta ze względu na zachowanie środków bezpieczeństwa. Nie tylko ze względu na pracowników i partnerów McLarena, ale też naszych rywali, fanów F1 i innych osób" - dodano w oświadczeniu.
W tej sytuacji kibice powinni się spodziewać odwołania Grand Prix Australii. Wcześniej Ross Brawn, dyrektor sportowy F1, zapowiadał, że nie wyobraża sobie sytuacji, w której jednej z ekip miałoby zabraknąć na polach startowych.
Pozytywne wieści przekazał za to Haas, u którego czterech pracowników również podejrzewano zarażenie koronawirusem. Amerykański zespół otrzymał już wyniki badań i okazały się one negatywne. Dlatego ekipa zamierza kontynuować swoje przygotowania do Grand Prix Australii zgodnie z planem.
Stanowisko ws. decyzji McLarena przedstawiła też sama Formuła 1. "Szanujemy decyzję zespołu. Razem z FIA koordynujemy kolejne kroki i podejmujemy decyzje. Naszym priorytetem jest bezpieczeństwo kibiców, ekip i całego personelu pracującego podczas wyścigu" - napisano w komunikacie.
Czytaj także:
Raikkonen nie bagatelizuje ryzyka spowodowanego koronawirusem
F1 nie może organizować wyścigów bez kibiców
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ministerstwo Zdrowia opublikowało specjalny film