Do tej pory stanowisko Formuły 1 było jasne. Jeśli u któregoś z kierowców dojdzie do zakażenia koronawirusem, to w jego miejsce wskoczy kierowca rezerwowy. Chociażby Robert Kubica, który pełni taką rolę w Alfie Romeo i mógłby zastąpić Kimiego Raikkonena albo Antonio Giovinazziego.
Co jednak jeśli kierowca miał jedynie kontakt z kimś zarażonym? To pytanie zadają sobie osoby ze świata F1. - Przecież otrzymanie wyniku testu na COVID-19 może zająć nawet 24 godziny. Jeśli temat wyjdzie na jaw w sobotni poranek, to kierowca może nie być w stanie wystartować w kwalifikacjach - zauważył w "L'Equipe" Cyril Abiteboul, szef Renault.
Francuz zaapelował do FIA i F1, by podchodziła w sposób elastyczny do tego typu sytuacji. - Musimy znaleźć równowagę między minimalizacją ryzyka a zdrowym rozsądkiem - stwierdził.
ZOBACZ WIDEO: Orlen nie rezygnuje ze wspierania polskiego sportu w czasie kryzysu. "Zwiększyliśmy na to budżet o prawie 100 procent"
Wszystko wskazuje na to, że słowa Abiteboula znajdą zrozumienie we władzach światowej federacji. - Chcemy uniknąć poddawania ludzi kwarantannie w przypadku tylko podejrzeń, co do koronawirusa. Zwłaszcza że często oni otrzymują później negatywne wyniki - powiedział telewizji RTBF Adam Baker, dyrektor ds. bezpieczeństwa w FIA.
Problem nieco bagatelizuje za to Helmut Marko, doradca Red Bulla ds. motorsportu. - Jeśli któryś z kierowców nie będzie mógł wystartować, bo otrzyma pozytywny wynik testu, to pojedzie rezerwowy. U nas będzie to Sergio Sette Camara. Przecież prawie każda ekipa ma jakiegoś rezerwowego. Można też wymienić niemal każdego mechanika w padoku - skomentował Marko.
- Oczywiście, nie możemy zastąpić wszystkich 80 osób w zespole, ale wszystko zostało przemyślane w najdrobniejszych szczegółach - podsumował 77-letni Austriak.
Czytaj także:
Oto, jak F1 chce pokonać koronawirusa
Czy F1 ma problem z rasizmem?