- To będzie dziwne uczucie - powtarzają zgodnie kierowcy, pytani o wznowienie sezonu Formuły 1 bez kibiców na trybunach. Dojdzie do niego już w tym tygodniu. W piątek (3 lipca) na Red Bull Ringu w Austrii ruszą pierwsze treningi. Wyścig zaplanowany jest na niedzielę (5 lipca).
Nawet jeśli ciągle nie znamy kompletnego terminarza sezonu 2020, jeśli wskutek zamknięcia trybun miasta i tory nie są chętne do organizacji F1, to znamy już wszelkie procedury, które mają pomóc królowej motorsportu w uniknięciu wykrycia COVID-19 w padoku.
Bańka w bańce
- Jestem bardzo zadowolony z planu opracowanego przez FIA i F1. Mamy jasne procedury, jak postępować w Austrii. To już jest inna sytuacja niż w marcu w Australii, gdzie nic nie było wiadome. Pojawimy się w Spielbergu podzieleni na grupy, sami stworzymy kolejne podgrupy w swoich szeregach - powiedział "Motorsportowi" Andreas Seidl, szef McLarena.
ZOBACZ WIDEO: Orlen nie rezygnuje ze wspierania polskiego sportu w czasie kryzysu. "Zwiększyliśmy na to budżet o prawie 100 procent"
To właśnie Seidl w połowie marca musiał pozostać w Australii przez dwa tygodnie od momentu wykrycia COVID-19 w jego zespole. McLaren wycofał się wtedy z wyścigu, bo nagle na kwarantannie znalazło się kilkunastu mechaników. Seidl został z nimi, by dodać im otuchy. Część zespołów, mimo braku ekipy z Woking, chciała się nadal ścigać. Część - nie. Ostatecznie zwyciężyli ci drudzy.
- Teraz polityka jest jasna. Jeśli ktoś będzie miał objawy, natychmiast zostanie poddany badaniu na COVID-19. Przetestujemy też osoby, które miały z nim kontakt w ramach podgrupy. Wyniki testu będą znane w ciągu kilku godzin. To pozwoli nam szybko podjąć decyzję, co robić dalej - dodał Seidl.
Choć McLaren mówi o grupach i podgrupach, to w ostatnich dniach w F1 słowem najczęściej powtarzanym i odmienianym przez wszystkie przypadki jest "bańka". Pracownicy będą bowiem żyć we własnych "ekosystemach". Większość z nich dotarła już do Austrii - część samochodami, część prywatnymi samolotami. Bez kontaktu z innymi pracownikami. Dodatkowo zostali tak ulokowani w hotelach, by nie mieć kontaktu z kolegami po fachu.
To pozwoli F1 działać modułowo. Jeśli ktoś zachoruje na koronawirusa, to odizolować wystarczy grupę ledwie kilku osób. W ich miejsce wkroczą rezerwowi mechanicy.
Testy rzadziej niż planowano
Formuła 1 pierwotnie planowała wykonywać testy na COVID-19 całemu padokowi co dwa dni. Pojawiały się nawet sugestie, że badania będą przeprowadzane codziennie. Ostatecznie stanęło na tym, że do padoku wpuszczane będą osoby z negatywnym wynikiem, ale nie starszym niż cztery dni. Oznacza to, że badania jednak nie będą aż tak częste.
W Austrii odpowiedzialna będzie za nie firma Eurofins Genomics. Jest ona gotowa wykonać 10-12 tys. testów na obecność koronawirusa w ciągu dwóch tygodni. Termin jest nieprzypadkowy, bo Austria będzie organizować dwa wyścigi F1 - ten kolejny odbędzie się 12 lipca.
F1 podzieliła tory mieszczące się w kalendarzu na strefy. Padok otrzymał status "czerwonej" - wejdzie do niej maksymalnie 3 tys. osób, koniecznie z wynikiem testu. Aby zmieścić się w tym limicie, zespoły ograniczyły liczbę pracowników. W domach pozostali specjaliści od współpracy z mediami czy cateringu, niewielki procent mechaników. Przez padok nie będzie się też przewijać tak duża liczba dziennikarzy i sponsorów.
Zrezygnowano też z efektownych motorhome'ów. To "domy na kółkach", które podczas europejskich rund F1 jeżdżą z toru na tor z wykorzystaniem ciężarówek. Są usytuowane w padoku jedna za drugą, kipią luksusem. Na to w F1 w czasach koronawirusa nie ma miejsca. Dlatego motorhome'y zostaną zastąpione zwykłymi namiotami. Będzie skromniej, ale bezpieczniej. Bo da się je rozstawić w znacznej odległości od siebie. Nie trzeba też będzie przywozić na miejsce pracowników, którzy są odpowiedzialni wyłącznie za rozłożenie i złożenie "domów na kółkach".
Koronawirus ciągle groźny
O koronawirusie na torach będą przypominać stacje do testów oraz punkty dezynfekcji. Na Red Bull Ringu miejsc, w którym będzie można poddać się badaniu na obecność COVID-19 będzie 20. Dodatkowo firma Eurofins Genomics wyposażyła personel F1 w specjalną aplikację śledzącą. Jeśli ktoś otrzyma pozytywny wynik, od razu będzie można ustalić z kim miał kontakt, gdzie mógł się zarazić i kogo trzeba będzie poddać izolacji.
Narażeni są też kierowcy. W okresie koronawirusa wzrosła na znaczeniu rola rezerwowych, czyli m.in. Roberta Kubicy. To właśnie oni wkroczą do gry, jeśli któryś z etatowych zawodników zachoruje. To spora zmiana, bo jeszcze w ubiegłych latach zainteresowanie rezerwowymi było tak nikłe, że niektóre ekipy nie kontraktowały ich w ogóle albo sięgały po kierowców bez superlicencji, czyli takich, którzy w razie potrzeby i tak nie mogliby jechać w wyścigu.
Kubica może dostać szansę, jeśli zachoruje Kimi Raikkonen albo Antonio Giovinazzi. Również w sytuacji, gdy COVID-19 wykryty zostanie u któregoś z kierowców Ferrari. Włosi nie mają bowiem rezerwowego. W razie wyższej konieczności zamierzają sięgać po Giovinazziego, który tym samym zwolni fotel w Alfie Romeo.
- Musimy być szczerzy. Ryzyko związane z koronawirusem ciągle istnieje. Przeprowadziliśmy jednak testy przed wyjazdem do Austrii, przeprowadzimy je na miejscu. Sądzę więc, że jesteśmy dobrze przygotowani. Wiemy, że COVID-19 może się pojawić w dowolnym momencie, w każdym miejscu. Dlatego tak ważne jest, abyśmy przestrzegali procedur - podsumował Andreas Seidl, szef McLarena.
Czytaj także:
Licytacja o Williamsa. Miliarder z Izraela jest chętny
Magnussen może stracić miejsce w F1