Racing Point otrzymał karę 0,4 mln euro i stracił 15 punktów do klasyfikacji konstruktorów Formuły 1 za to, że skopiował z zeszłorocznego bolidu Mercedesa wybrane części - m.in. tylny układ hamulcowy. Sędziowie stwierdzili, że ekipa z Silverstone złamała przepisy, ale kilka ekip uznało, że kara dla Brytyjczyków jest niewystarczająca.
Tymczasem jeszcze we wtorek McLaren zapowiedział, że nie będzie się domagać wyższej kary dla Racing Point. W środę do łamistrajków dołączył Williams. "Po dokładnym przyjrzeniu się sprawie, Williams postanowił nie składać formalnego odwołania od decyzji sędziów. Uważamy, że FIA w sposób wystarczający podjęła inicjatywę, która ma doprowadzić do zakazu kopiowania bolidów w roku 2021" - napisał zespół z Grove w oświadczeniu.
Tymczasem jeszcze przed sezonem 2020 to właśnie Claire Williams najgłośniej protestowała przeciwko sojuszom dużych zespołów z mniejszymi. Brytyjka w kilku wywiadach podkreślała, że w DNA jej zespołu jest bycie konstruktorem, co oznacza projektowanie i produkowanie części we własnym zakresie, nawet jeśli przekłada się to gorsze wyniki w F1.
ZOBACZ WIDEO: Lotos PZT Polish Tour. Paula Kania-Choduń: Tenis w końcu sprawia mi przyjemność
Skąd zatem tak nagła zmiana zdania McLarena i Williamsa? Mamy tu do czynienia z polityką. Mercedes od kilku lat dostarcza Williamsowi silniki i to na dodatek po niższej cenie, bo w zamian od roku 2019 w tej ekipie startuje protegowany niemieckiej ekipy - George Russell. Z kolei McLaren zacznie korzystać z jednostek Mercedesa od sezonu 2021.
Tymczasem to właśnie Mercedes jest zamieszany w aferę Racing Point. Niemcy mieli udostępnić zespołowi z Silverstone swój układ hamulcowy 6 stycznia 2020 roku, podczas gdy przepisy zabraniały tego typu praktyk począwszy od 1 stycznia 2020 roku. Do końca roku 2019 wybrane elementy można było odkupić od innego zespołu, ale akurat przed sezonem 2020 z tej listy wykreślono m.in. kanały dolotowe w tylnych hamulcach.
Mercedes kilkukrotnie przekonywał już, że nie ma sobie nic do zarzucenia w tej sprawie, a Toto Wolff zapowiadał nawet, że jest gotów na batalię prawną. Ta jest przesądzona, bo chociaż McLaren i Williams wycofały się z protestu, to złożyły go Ferrari i Renault.
Włosi i Francuzi domagają się wyższej kary dla Racing Point, bo ich zdaniem odebranie ledwie 15 punktów i grzywna finansowa w wysokości 0,4 mln euro są niewystarczające. Zwłaszcza że w bolidach RP20 nadal mogą być stosowane skopiowane elementy układu hamulcowego, bo niemożliwym jest oczekiwanie od zespołu, aby zaprojektował w tej chwili inne części. Dlatego Racing Point aż do końca kampanii będzie czerpać profity ze złamania regulaminu F1.
Wniesienie odwołania przez Ferrari i Renault sprawia, że sędziowie FIA nie mają wyboru i jeszcze raz muszą zająć się sprawą. Decyzja McLarena i Williamsa nic nie zmienia w tym zakresie.
Czytaj także:
Kimi Raikkonen powinien zakończyć karierę
Ferrari chce surowszej kary dla Racing Point