Słynna Imola to obok Mugello czy Portimao kolejny "prawdziwy", klasyczny obiekt w tym mocno nietypowym, tegorocznym kalendarzu Formuły 1. To przeciwwaga dla tak licznych przecież nowoczesnych torów zapoczątkowanych autorskimi pracami Hermanna Tilke.
Swoją drogą, był to już trzeci wyścig F1 we Włoszech. Swoisty rekord, a wręcz podwójny, ponieważ właśnie te Grand Prix jest od początku F1 100. rozgrywanym na terenie Włoch.
Analizę tego, co działo się w GP Emilia Romagna, zacznijmy tradycyjnie od kwalifikacji. Mam po nich dwa spostrzeżenia. Po pierwsze defekt układu napędowego w bolidzie Maxa Verstappena w Q2, który prawie zaowocował brakiem możliwości przejścia do Q3. Nie dziwię się w tym przypadku nerwom i frustracji kierowcy, który mówił później, że ten incydent zupełnie wyrwał go z rytmu kwalifikacji.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Tak piękna Amerykanka dba o swoje ciało
Ostatnie lata w F1 to bowiem nie tylko imponujące tempo rozwoju technologicznego, ale również, a być może przede wszystkim minimalizacja defektów. Widać wyraźnie, że niemal wszystkie zespoły stawiały ten aspekt bardzo wysoko na liście priorytetów. Nic dziwnego, nie dojeżdżając do mety dorobek punktowy jest zerowy bez względu na potencjał bolidu. Zatem w dzisiejszej F1 coraz mniej jest miejsca na usterki, szczególnie te powtarzające się i Red Bull Racing musi w tym zakresie podnieść poprzeczkę.
Gdyby nie pewne braki na tym polu jestem przekonany, że sytuacja w klasyfikacji sezonu wyglądałaby za sprawą Verstappena inaczej. Mało kto zdaje sobie bowiem sprawę ze skuteczności i regularności jaką prezentuje Holender. Wszyscy są pod wrażeniem jego naturalnej szybkości, tymczasem aktualny sezon w wykonaniu Verstappena jest zdecydowanie najlepszy w jego karierze. To już nie ten sam kierowca, którego oglądaliśmy rok, dwa lata temu. Dla zobrazowania tej zmiany niech posłuży fakt, że we wszystkich wyścigach, które w aktualnym sezonie ukończył zajął miejsce na podium. Problem właśnie w tym, że niektórych nie ukończył.
Po drugie, o ile efekt kwalifikacji był taki do jakich ostatnie wyścigi dobrze nas przyzwyczaiły, czyli kierowcy Mercedesa plus Verstappen, to jednak różnica pomiędzy czołowym Red Bullem a "Srebrnymi Strzałami" była dużo większa, niż choćby niedawno w Portugalii. Nic dziwnego, że kierowcy Mercedesa wypowiadali się w pewny siebie sposób po sobotnich obowiązkach. Tymczasem Valtteri Bottas wystąpił trochę w roli Lewisa Hamiltona. Wtedy, kiedy było to kluczowe, uzyskał fenomenalne okrążenie.
Kolejny bardzo mocny rezultat to czwarta pozycja startowa Pierre'a Gasly'ego, z którym moim zdaniem wiąże się pewna kontrowersja. Zaledwie drugi w historii Alpha Tauri (wcześniej Toro Rosso) zwycięzca GP potwierdzał w tym sezonie wielokrotnie swój wyjątkowy talent. Konkurencja z Alexandrem Albonem też pozostawiała wątpliwości. Albon to bardzo dobry kierowca, ale nie da się ukryć, że wyraźnie pozostaje w cieniu rezultatów Verstappena, a Gasly ma przebłyski świadczące o jego wybitności. W końcu to on, a nie Albon, startował w Imoli z tego samego rzędu co Verstappen samochodem, co by nie mówić słabszym technologicznie.
W sytuacji znaku zapytania nad drugim fotelem Red Bulla w przyszłym roku, takie a priori wykluczenie Gasly'ego z powtarzającym się niemal jak mantra argumentem ze strony czy to Christiana Hornera czy Helmuta Marko, że Francuz lepiej się odnajduje w środowisku generującym mniejszą presję, jest zwyczajnie przykre i w moim przekonaniu niesprawiedliwe. No cóż, biorąc pod uwagę jak dobry w tym sezonie marketing ma Nico Hulkenberg stawiam na to, że to właśnie Niemiec będzie w sezonie 2021 prowadził drugi bolid Red Bulla.
Ustawienie czołówki na starcie było zatem więcej niż dobrze znane. To co się zmieniło to strategia Red Bulla. I bardzo dobrze! Pisałem o tym po ostatnim wyścigu w Portimao. Nie rozumiem dlaczego Red Bull uparcie dążył do bardziej miękkiej mieszanki, dystansując się strategicznie od swojego głównego rywala - Mercedesa. W ostatnich wyścigach kończyło się to źle, a w Portugalii było, aż nadto widoczne. Uważam też, że Verstappen trochę tłumaczył zespół mówiąc tydzień temu, że i tak byli wolniejsi od Mercedesa. Być może, ale drastyczny spadek przyczepności raptem po kilku okrążeniach od startu również był faktem i zależał już niemal wyłącznie od obranej strategii.
Na szczęście w końcu ekipa Red Bulla wnioski wyciągnęła i Holender rozpoczął wyścig na takim samym ogumieniu jak oba bolidy Mercedesa. Verstappen objął po starcie drugą pozycję po drobnym problemie Hamiltona i od razu widać było, że tempo wyścigowe nie różni się tak od niemieckich pojazdów jak to ostatnio bywało. Pierwsza trójka jechała bardzo zbliżonym tempem.
Kluczowym etapem, decydującym o losach wyścigu był wybór momentu na pierwszy pit-stop. Moje wrażenie było takie, że Verstappen i Hamilton są lekko wstrzymywani przez Bottasa. W dalszej części wyścigu mieliśmy tego potwierdzenie po informacjach o drobnym uszkodzeniu aerodynamiki w bolidzie Fina. Ze strony ekipy odpowiedzialnej za Hamiltona dobór strategii był majstersztykiem i właśnie to dało Brytyjczykowi zwycięstwo. Pit-stop został maksymalnie opóźniony, a wolniejszy Bottas pozwolił Hamiltonowi na rozbudowanie przewagi nad sobą i Verstappenem.
Czy Red Bull nie mógł pójść tą drogą? Do pozytywnego scenariusza wyścigowego Hamiltona idealnie wpisała się krótka faza neutralizacji, dokładnie wtedy kiedy kierowca Mercedesa miał zjechać na pit-stop, oszczędzając przy tym kolejne cenne sekundy.
Fuks Hamiltona szedł w parze z kolejnym pechem Verstappena. Defekt opony pozbawił go bardzo dobrego i uczciwie wywalczonego drugiego miejsca. Szkoda. Tym bardziej, że w końcówce wyścigu po skutecznym ataku na Bottasa, tempo Verstappena i Hamiltona było bardzo porównywalne.
Jarosław Wierczuk
Czytaj także:
Lewis Hamilton może opuścić F1
George Russell przeprosił za swoją wpadkę