Od tego roku w Formule 1 obowiązuje limit wydatków (145 mln dolarów), ale nie obejmuje on pensji kierowców. Wkrótce to się zmieni. Od kilku miesięcy w F1 trwają zakulisowe rozmowy, które mają doprowadzić do zmniejszenia zarobków największych gwiazd tego sportu.
Jak poinformowała "La Gazzetta dello Sport", ekipy są bliskie osiągnięcia finalnego porozumienia. Uderzyłoby ono najmocniej w Lewisa Hamiltona, który obecnie ma najwyższy kontrakt w F1 i może liczyć na pensję w wysokości ok. 50 mln dolarów za sezon.
"Według ostatnich plotek, osiągnięto porozumienie, na mocy którego każdy zespół mógłby wydawać maksymalnie 30 mln dolarów na dwóch kierowców i rezerwowych" - napisał dziennikarz Luigi Perna z "La Gazzetta dello Sport".
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: głośno o 12-latku. Zwróć uwagę na jego technikę
Co ważne, kontrakty zabraniałyby dodawania do umów dodatkowych bonusów - w zamian za wywalczone wyniki, bo pomagałoby to w obchodzeniu limitu. Kierowcy nie mogliby też obchodzić nowego przepisu poprzez podpisywanie umów sponsorskich z danymi firmami.
W obecnej sytuacji problem obcięcia pensji dotyczyłby przede wszystkim Mercedesa. W nieco mniejszym stopniu dotknąłby Red Bull Racing i McLarena, gdzie największe gwiazdy - Max Verstappen i Daniel Ricciardo - zarabiają nieco ponad 20 mln dolarów. W myśl nowych regulacji, dla partnerów zespołowych Verstappena i Ricciardo zostałoby mniej niż 10 mln dolarów.
Gdy jesienią po raz pierwszy dyskutowano o obcięciu pensji kierowców F1, przeciwko temu pomysłowi głośno protestował sam Hamilton. Innym zawodnikom też nie przypadł on do gustu. - Mam swoje zdanie na ten temat, ale wolę o tym porozmawiać z FIA, zamiast prowadzić dyskusję publicznie. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na to, jakie ryzyko ponosimy w związku z rywalizacją na torze - powiedział Charles Leclerc. Kierowca Ferrari zarabia obecnie ok. 12 mln dolarów za sezon.
Czytaj także:
Robert Kubica wraca do rywalizacji
Na kierowcę F1 wylał się hejt