F1. Pojedynek gigantów. Tego nie było od lat

Materiały prasowe / Pirelli Media / Na zdjęciu: Lewis Hamilton (po lewej) i Max Verstappen
Materiały prasowe / Pirelli Media / Na zdjęciu: Lewis Hamilton (po lewej) i Max Verstappen

Wyścigi w Bahrajnie i na Imoli pokazały, że w tym roku o tytule w F1 mogą decydować centymetry i niuanse. Gdy ostatni raz walka była tak zacięta, Lewis Hamilton przegrał z Nico Rosbergiem. Max Verstappen będzie jeszcze trudniejszym rywalem.

Za nami dwa wyścigi Formuły 1 w sezonie 2021, ale już teraz można stwierdzić, że kibiców czeka zacięta walka o tytuł mistrzowski, jakiej nie widzieli od lat. Red Bull Racing w końcu wszedł na poziom Mercedesa, a to oznacza, że Lewis Hamilton doczekał się godnego rywala. To starcie dwóch różnych generacji. Brytyjczyk ma 36 lat. Max Verstappen wkrótce świętować będzie 24. urodziny.

Rundy w Bahrajnie i na Imoli pokazały też, że przy tak wyrównanej walce decydować mogą najdrobniejsze detale. Hamilton wygrał na torze Sakhir, bo Verstappen wyprzedził go poza torem i musiał oddać pozycję. We Włoszech to Holender zmusił rywala do błędów.

Pojedynek gigantów F1

W ostatnich latach Lewis Hamilton zdobywał tytuły mistrzowskie w cuglach. Dominacja Mercedesa była ogromna, a Valtteri Bottas nie był i nie będzie dla Brytyjczyka równorzędnym rywalem w niemieckiej ekipie. Tak naprawdę Hamilton po raz ostatni mógł się realnie obawiać porażki w roku 2017, gdy Ferrari przygotowało dobry samochód Sebastianowi Vettelowi.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: wakacje gwiazdy reprezentacji Polski. Widoki zapierają dech w piersiach

Sezon 2021 nie będzie łatwy dla Hamiltona. W Bahrajnie aktualny mistrz świata F1 przechytrzył Verstappena. W pierwszej części wyścigu regularnie wyjeżdżał poza limity toru, skracając dystans do rywala i przestał to robić dopiero w momencie upomnienia od sędziów. Lepiej dbał też o opony, co było decydujące w samej końcówce, gdy został na chwilę wyprzedzony przez Holendra.

- Nie miałem już opon, by ponownie przeprowadzić atak - mówił Verstappen po wyścigu, w którym wyprzedził Hamiltona poza torem i od razu musiał mu oddać pozycję, aby nie podpaść sędziom. Na kolejny atak zabrakło mu tempa.

Na Imoli lepszy był Verstappen. Miał świetny start, ale też dopisało mu szczęście. Jadąc za samochodem bezpieczeństwa był bliski wykręcenia "bączka". Hamilton za to popełniał błędy, ale i jego szczęście nie opuściło. Po tym jak wypadł z toru i złamał przednie skrzydło, sędziowie akurat przerwali wyścig po wypadku na 31. okrążeniu.

- Takiego błędu nie widzieliśmy u Hamiltona od lat, a to dlatego, że w końcu ma godnego rywala. Gdyby Lewis był na prowadzeniu albo gonił Bottasa, to nie wypadłby z toru na śliskim asfalcie. Nie podjąłby takiego ryzyka. Teraz wie, że Verstappen jest dla niego zagrożeniem. Największym w czasach Mercedesa - ocenił w serwisie F1 Jolyon Palmer, były kierowca.

Przerwanie wyścigu sprawiło, że Hamilton miał znacznie mniejsze straty do rywali. Do mety dojechał jako drugi, więc zminimalizował straty. - Zgubienie 25 punktów do Maxa byłoby bolesne w obecnej sytuacji, bo Red Bull po raz pierwszy od lat ma zwycięski bolid. Są piekielnie szybcy - przyznał kierowca Mercedesa.

Hamilton mógł wcześniej prowadzić w GP Emilia Romagna, ale przedłużył się jego pit-stop. Mechanicy mieli problemy z jednym z kół, przez co Brytyjczyk wyjechał z alei serwisowej za Verstappenem. Jak potoczyłby się wyścig, gdyby wszystko poszło jak należy? To już tylko gdybanie.

Szacunek między kierowcami

Chociaż Hamilton i Verstappen są kierowcami z różnych pokoleń, to mają do siebie ogromny szacunek. Nie będziemy zatem świadkami publicznych waśni i konfliktów, jak to miało miejsce w roku 2016, gdy swojego zespołowego kolegę "rozgrywał" Nico Rosberg. Nie powtórzą się też wydarzenia sprzed ponad 30 lat, gdy Ayrton Senna i Alain Prost skakali sobie do gardeł.

Szacunek panował za to między gigantami F1 w roku 2000, gdy o tytuł walczyli Mika Hakkinen i Michael Schumacher. Niemiec wdrapał się wtedy na szczyt po dwóch sezonach panowaniu rywala i sam rozpoczął swoją pięcioletnią dominację. Do historii F1 przeszedł ich pojedynek z GP Belgii w sezonie 2000, gdy na najdłuższej prostej toru Spa-Francorchamps wyprzedzali Ricardo Zontę. Niemiec ominął Brazylijczyka po lewej, Fin, po prawej. Wszystko przy ponad 300 km/h.

"Nie dziwię się, że ludzie porównują walkę Lewisa i Maxa do tej, jaką ja toczyłem z Michaelem. Dwa bardzo zbliżone do siebie bolidy i dwóch kierowców, którzy są zainteresowani jedynie wygranymi" - napisał na swoim blogu Hakkinen.

Po dwóch wyścigach Hamilton ma 44 punkty, Verstappen - 43. Do rozegrania pozostało jeszcze 21 rund, chociaż należy pamiętać, że w czasach koronawirusa może to się zmienić. Przy tak wyrównanym poziomie decydować będą detale - zepsuty pit-stop, pęknięta opona, jeden wyjazd poza tor czy awaria. A przecież Hamilton już zna smak tytułu wygrywanego w takich okolicznościach. W roku 2008 wyprzedził na deszczowym Interlagos Timo Glocka w ostatnim momencie, gdy Felipe Massa już myślał, że jest mistrzem świata.

Problemy z awaryjnością sprawiły za to, że w roku 2016 Hamilton przegrał tytuł z Rosbergiem, który wówczas w kilku sytuacjach miał nieco więcej szczęścia. Teraz los może odpłacić się Brytyjczykowi. Verstappen korzysta z silników Hondy, które uważane są za bardziej zawodne.

- Lewis wie, że to walka o jego najważniejszy tytuł w karierze. Miał już takie w roku 2007 czy 2008, ale teraz ranga jest inna. Wtedy nie miał tak godnego rywala jak Verstappen. Może w sezonie 2007 był takim Alonso, ale Lewis wtedy debiutował w F1, więc było inaczej. Można wspomnieć czasy Rosberga, ale obaj woleliby się zderzyć ze sobą, niż skończyć za swoimi plecami. Teraz jest tak samo. Jesteśmy świadkami wielkiego pojedynku - ocenił Jolyon Palmer w rozmowie z BBC.

Kolejna odsłona tej batalii już 2 maja - przy okazji GP Portugalii.

Czytaj także:
Alfa Romeo straciła ogromną szansę
Russell wydał oświadczenie ws. wypadku

Komentarze (0)