Na przestrzeni lat w Formule 1 nie brakowało rozwiązań, które tak szybko jak się pojawiały, tak szybko znikały z bolidów ze względu na wykorzystywanie szarej strefy w przepisach. Wiele wskazuje, że tak będzie również w przypadku elastycznych tylnych skrzydeł, które odpowiednio modelują się pod wpływem wiatru i pomagają maszynie osiągnąć większą prędkość na prostej.
Giętkie tylne skrzydła stały się gorącym tematem w F1 przy okazji GP Hiszpanii, kiedy to Mercedes oskarżył Red Bull Racing o stosowanie nielegalnego rozwiązania. Po kilku dniach okazało się, że taki patent mają też inni - m.in. Alpine oraz Alfa Romeo.
W czwartek przy okazji GP Monako do stosowania elastycznego tylnego skrzydła przyznało się Ferrari. - Tak, mamy je. Każdy zespół wykorzystuje to, co jest dostępne i uważa za zgodne z przepisami - powiedział motorsport.com Mattia Binotto, szef Ferrari.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: kobiety też potrafią grać w piłkę. Ale bramka!
FIA zareagowała już kilka dni temu i zapowiedziała, że począwszy od GP Francji (18-20 czerwca) bolidy będą przechodzić bardziej zaawansowane testy. Mają one sprawić, że elastyczne tylne skrzydła odejdą w niepamięć.
- Dyrektywa techniczna FIA zawiera pewne wyjaśnienia. Będziemy się musieli do niej dostosować. To będzie mieć niewielki wpływ na czas okrążenia osiągany przez bolid Ferrari. Jednak będziemy musieli przeprojektować pewne części - dodał Binotto.
Red Bull już oszacował, że z powodu dyrektywy FIA będzie musiał opracować nowe tylne skrzydło, co będzie kosztować go ok. 500 tys. dolarów. To z kolei wpłynie na inne plany zespołu, który musi się zmieścić w limicie wydatków (145 mln dolarów).
Czytaj także:
Monako - raj dla miliarderów w F1
George Russell ma konkretne żądania