Formuła 1 to sport potrafiący pochłonąć każdą sumę pieniędzy. Jeszcze do niedawna czołowe zespoły wydawały ponad 400 mln dolarów rocznie, a gdyby nie ograniczenia związane z testowaniem czy pracami w tunelach aerodynamicznych, to Mercedes czy Ferrari byłyby w stanie zbudować jeszcze większe budżety.
Dopiero wprowadzenie limitu wydatków od roku 2021 w wysokości 145 mln dolarów uzdrowiło nieco sytuację, ale to też spowodowało, że na F1 jeszcze przychylniejszym okiem patrzą miliarderzy z całego świata. Posiadanie ekipy i konkurowanie o czołowe pozycje dawno nie było bowiem tak tanie. Przynajmniej z ich perspektywy.
Kto jest najbogatszy w świecie F1?
GP Monako od lat przyciąga miliarderów, będąc perłą w koronie F1. Nawet jeśli wyścig na ulicach Monte Carlo zwykle jest nudny, bo wąski tor powoduje, że bardzo trudno na nim o manewry wyprzedzania, to wiele postaci nie może się doczekać tej wyjątkowej imprezy. Najbogatsi obserwują rywalizację z portu, do którego na weekend F1 docierają luksusowe jachty, warte miliony dolarów.
ZOBACZ WIDEO: #dziejsiewsporcie: wypadek za wypadkiem. Tak wyglądał wyścig w Genk
Kibiców nie powinno dziwić jeśli na GP Monako zjawi się Carlos Slim, który obecnie uważany jest za najbogatszego człowieka w świecie F1. Meksykanin od lat wspiera Sergio Pereza i to on przyczynił się do tego, że 31-latek obecnie ściga się w Red Bull Racing. Należy do niego firma America Movil, której częścią jest spółka Claro. Jej logotypy można znaleźć teraz na bolidach Red Bulla.
Firma Slima notuje przychody na poziomie 50 mld dolarów rocznie. Majątek samego Meksykanina to według "Forbesa" 62,8 mld dolarów. Czyni go to 16. najbogatszym człowiekiem na świecie i numerem jeden w padoku F1.
Kto jest najbogatszym właścicielem zespołu F1?
W Red Bullu Slim spotkał się z innym miliarderem, który jednak przy Meksykaninie wygląda na ubogiego krewnego. Dietrich Mateschitz, właściciel 49 proc. akcji firmy produkującej energetyki, ma "tylko" 27,9 mld dolarów majątku.
76-latek od dawna jest pasjonatem motorsportu. Doszło nawet do tego, że promując Red Bulla, nabył dwie ekipy - Jaguara i Minardi. Przemianował je odpowiednio na Red Bull Racing i Alpha Tauri (wcześniej Toro Rosso). Co ciekawe, wcześniej Austriak współpracował z Peterem Sauberem i posiadał 60 proc. akcji stajni z Hinwil. Konflikt ze Szwajcarem doprowadził do tego, że Mateschitz opuścił ekipę zwaną obecnie jako Alfa Romeo i zaczął działać na własną rękę, co ostatecznie mu się opłaciło.
Mateschitz ma powody do dumy, bo za sprawą jego majątku Red Bull był w stanie stać się czołową siłą F1. W latach 2010-2013 wraz z Sebastianem Vettelem zdobył cztery tytuły mistrza świata. Teraz walczy o najwyższy laur z Maxem Verstappenem. Do Austriaka należy również tor Red Bull Ring, który w ostatnich latach przeszedł gruntowny remont.
Kto jest najbogatszym kierowcą F1?
Wprawdzie Lewis Hamilton nie dorobił się jeszcze statusu miliardera, ale niewykluczone, że w przyszłości tak się stanie. "Forbes" szacuje jego majątek na poziomie 300-500 mln dolarów. Obecnie 36-latka wiąże kontrakt z Mercedesem, który gwarantuje mu ok. 50 mln dolarów za sezon. Brytyjczyk może też liczyć na wpływy z licznych umów sponsorskich - z Monster Energy, Pumą, Bose czy Tommy Hilfiger.
Hamilton obecnie ma na swoim koncie siedem tytułów mistrza świata F1, dokładnie tyle samo ile Michael Schumacher. Eksperci szacują, że Niemiec w trakcie swojej kariery dorobił się ok. 600-800 mln dolarów. W czasach finansowego eldorado w sezonach 1999-2000 jego kontrakt z Ferrari opiewał aż na 80 mln dolarów rocznie. To czyniło wtedy z niego najlepiej opłacanego sportowca na świecie.
Miliarderzy wśród promotorów wyścigów F1
Jak się okazuje, część miliarderów nie interesuje się sponsorowaniem zespołów czy ich kupowaniem. Wystarczy im rola promotorów rund Grand Prix. Przy odpowiednim biznesplanie to bowiem szansa na powiększenie swojego majątku. Tak uznał chociażby Ong Beng Seng. Singapurczyk ma "tylko" 1,8 mld dolarów na koncie.
77-latek działa na rynku nieruchomości i hoteli. To on wpadł na pomysł, by organizowano GP Singapuru na ulicznym torze Marina Bay. W ten sposób do tego azjatyckiego państwa przybywa co roku, nie wliczając oczywiście okresu pandemii koronawirusa, tysiące kibiców. Nocują oni w hotelach należących do Senga, w efekcie czego zwracają mu się koszty wydane na wyścig F1.
Na ponad miliard dolarów szacowany jest też majątek księcia Alberta, który w najbliższy weekend w Monte Carlo gościć będzie kierowców F1. Władca Monako nie może się jednak równać z promotorami GP Bahrajnu czy GP Abu Zabi.
Majątek osobisty rodziny królewskiej Bahrajnu przewyższa kwotę 4 mld dolarów. Nie powinno zatem dziwić, że przed rokiem tor Sakhir jako pierwszy, jeszcze przed wybuchem pandemii koronawirusa, był gotów zorganizować wyścig bez udziału publiczności. Gdy pojawiły się z kolei problemy z liczbą rund F1, to w Bahrajnie ostatecznie odbyły się dwie rundy z rzędu. Książę Salman jest też inwestorem w McLarenie.
Kto jest najbogatszym "tatusiem" w F1?
Limit finansowy w F1 sprawił, że miliarderzy coraz chętniej myślą o posiadaniu własnych ekip. Najczęściej jest to połączenie przyjemnego z pożytecznym. Chociażby Lawrence Stroll nabył w połowie 2018 roku za 100 mln dolarów upadające Force India, by rozwijać karierę swojego syna - Lance'a. Później dodatkowo za 235 mln dolarów zakupił akcje Aston Martina, wykorzystując F1 do promocji brytyjskich samochodów.
"Forbes" majątek Strolla szacuje na 3,2 mld dolarów. Kanadyjski biznesmen dorobił się na rynku modowym. To on stoi za sukcesem takich marek jak Michael Kors, Pierre Cardin, Ralph Lauren czy Tommy Hilfiger. Od lat kolekcjonuje też zabytkowe samochody, głównie Ferrari. Za model Spider 275 GTB/4 był w stanie zapłacić nawet 27,5 mln dolarów.
Wkrótce właścicielem zespołu F1 może stać się również Dmitrij Mazepin. Rosyjski miliarder, którego majątek według różnych szacunków oceniany jest na 5-7 mld dolarów, w tej chwili jest sponsorem amerykańskiego Haasa. W zamian w zespole startuje jego syn - Nikita. Plotkuje się jednak, że Mazepin może zwiększyć zaangażowanie w F1 i wykupić ekipę od Genego Haasa.
Swojego syna w F1 umieścił też Michael Latifi. Kanadyjczyk uratował Williamsa przed bankructwem w sezonie 2020, wpłacając na jego konta ok. 35 mln dolarów w ramach sponsoringu i równocześnie udzielając ekipie wielomilionowej pożyczki. W zamian Nicholas Latifi został kierowcą zespołu z Grove, zastępując Roberta Kubicę.
Latifi pochodzi z Iranu, który opuścił mając 15 lat. Okazał się sprawnym menedżerem i dorobił się fortuny na rynku mrożonek. Należąca do niego firma Sofina notuje przychody na poziomie 2 mld dolarów rocznie. Kanadyjczyk ożenił się też z Marileną Latifi (z domu Saputo), która należy do najbogatszych rodzin w Kanadzie. To zapewniło mu pieniądze na dalsze inwestycje. Szacuje się, że łącznie państwo Latifi dysponują majątkiem w wysokości ok. 11 mld dolarów.
Czy rynek F1 się nasyci miliarderami?
Duże pieniądze były w F1 od zawsze. O ile miliarderzy w roli promotorów czy właścicieli torów nie są zjawiskiem szkodliwym, o tyle coraz powszechniejsze zjawisko przejmowania ekip przez bogatych biznesmenów w celu stworzenia szansy rozwoju synom, psuje królową motorsportu od środka. Dochodzi bowiem do sytuacji, w której tacy kierowcy jak Stroll, Latifi czy Mazepin najpewniej nie gościliby w stawce, gdyby miał o tym decydować wyłącznie talent.
Wydaje się jednak, że rynek F1 jest już odpowiednio nasycony bogatymi "tatusiami". Trudno bowiem oczekiwać, aby na sprzedaż trafiły tak prestiżowe zespoły jak Mercedes czy Ferrari. Kolejnych ruchów właścicielskich można się spodziewać dopiero w momencie, gdy miliarderzy w osobach Strolla, Latifiego czy Mazepina zrozumieją, że ich synowie nie są talentami czystej wody. To jednak trochę potrwa. Wtedy jednak po ich ekipy zgłoszą się... kolejni miliarderzy.
Czytaj także:
Kubica zablokował tor w Monako. Teraz się z tego śmieje
Kolejny wyścig z kibicami? Padła propozycja