F1. Jarosław Wierczuk: Eskalacja konfliktu Hamilton-Verstappen. Będzie tylko goręcej [KOMENTARZ]

Rywalizacja w F1 sięga zenitu. W GP Węgier Max Verstappen po raz drugi z rzędu został wyeliminowany z walki o zwycięstwo przez kierowcę Mercedesa. To musi wpłynąć na losy walki o tytuł i atmosferę, która będzie tylko gorętsza.

 Redakcja
Redakcja
Lewis Hamilton (po lewej) i Max Verstappen Materiały prasowe / Pirelli Media / Na zdjęciu: Lewis Hamilton (po lewej) i Max Verstappen
Wciąż nie mogę przejść do porządku dziennego nad tym, że Lewis Hamilton, czyli człowiek, który ustanowił jako swoją wizytówkę utrzymanie zasad fair play, tolerancji itd. celebruje hucznie swoje zwycięstwo w sposób taki, jakby tematu Maxa Verstappena w ogóle nie było. Triumfy w GP Wielkiej Brytanii to nie było zwycięstwo, które nakazywałoby tak spektakularną radość, a konsekwencje nie tylko dla Verstappena, ale tak samo dla teamu były znaczne. Choćby w aspekcie finansowym.

Według Christiana Hornera koszt incydentu to około 1,8 miliona dolarów i nie chodzi tutaj o sam wydatek, ale przede wszystkim o to, że znacząco wyczerpuje on możliwości finansowe ekipy w ramach narzuconych ograniczeń budżetowych.

Mercedes perfekcyjnie zdaje sobie z tego sprawę i jakoś nie widziałem, aby wpłynęło to na mniej triumfujące nastroje po GP Wielkiej Brytanii, a wręcz przeciwnie. Ten wątek budżetowy sprowadza się do czegoś, o czym pisałem już kilkukrotnie, a mianowicie tempa rozwoju technologicznego w trakcie sezonu, a przy tak wyrównanej walce o tytuł jest to wręcz element kluczowy. I tu Mercedesa nigdy nie można lekceważyć.

ZOBACZ WIDEO Wkurza go, kiedy ludzie tak mówią. Wielki mistrz zabrał głos

Wystarczy spojrzeć na różnicę w konkurencyjności pomiędzy Austrią a Wielką Brytanią. Któryś raz z rzędu zapewnienie Toto Wolffa było lekko mylące. Mówiąc, że Mercedes nie będzie dalej rozwijał tegorocznej konstrukcji bolidu Austriak miał na myśli produkcję nowych poprawek, a nie tych, które już zdołano wyprodukować. Efekty działania jednego z takich pakietów mogliśmy poznać właśnie na Silverstone. Co jeszcze ma w zanadrzu fabryka w Brackley? Nie jest to do końca jasne.

Tak czy inaczej, emocje w tej rywalizacji sięgnęły zenitu. Jeśli poważnie potraktujemy pojawiające się informacje o próbach przejęcia Verstappena przez Mercedesa i odmowie transferu ze strony Holendra, to mamy obraz skali wzajemnej niechęci.

Emocje były też widoczne od początku weekendu pod Budapesztem. Oczywiście obaj kierowcy zgodnie twierdzili, że chcą iść dalej, zamiast roztrząsać incydent z Silverstone. Czy poszli? Trudno powiedzieć, ponieważ już w kwalifikacjach miał miejsce dyskusyjny moment, kiedy Lewis Hamilton zwolnił na okrążeniu rozbiegowym w Q3, potencjalnie wpływając na parametry opon jadącego za nim Verstappena w kluczowym momencie.

Właśnie na ten moment zwracał uwagę Romain Grosjean, co nie ubiegło uwadze samego Hamiltona. Oczywiście Brytyjczyk zanegował jakąkolwiek intencjonalność tego ruchu. Zawsze tak robi. Czy zawsze się to pokrywa z faktami? To zostawiam do oceny czytelnika.

Istotniejsza jest jednak taktyka Red Bulla w owych kwalifikacjach. Otóż Verstappen w przeciwieństwie do kierowców Mercedesa musiał ustawić się na starcie na miękkich oponach, ponieważ zespół obawiał się, że na pośrednich nie zakwalifikuje się do Q3. I właśnie to najlepiej pokazuje niską konkurencyjność ekipy z Milton Keynes w aktualnym Grand Prix. Verstappen wszedłby do Q3 z pierwszym okrążeniem z Q2 na oponach pośrednich, ale z rezerwą wynoszącą raptem kilka setnych sekundy. Ryzyko było zatem całkiem realne.

Być może wpływ na formę Red Bulla ma specyfika Hungaroringu, ale i tak ruch należy teraz do Red Bulla. Mercedes, będąc w defensywie bardzo szybko odpowiedział nowym, skutecznym pakietem i tego obawiałem się od początku sezonu. Wojna technologiczna trwa i niezależnie od walki na torze Red Bull, chcąc zdobyć tytuł musi po prostu pokazać, że w skali sezonu ma szybszy samochód, a z ostatnich dwóch Grand Prix delikatnie mówiąc nie jest to oczywiste.

Niedziela, po raz n-ty w historii tego sportu pokazała, że nie można robić sztywnych założeń, bo nieodłącznym elementem jest potencjalna nieprzewidywalność. Ileż mieliśmy na Hungaroringu zwrotów akcji. Tuż po starcie oczywisty był dramat Verstappena, kolejny w tym sezonie choćby po Baku i Silverstone. Pech daje się temu kierowcy poważnie we znaki, bo o ile na temat Silverstone niektórzy próbują dyskutować, o tyle na wydarzenia w Baku i na starcie na Węgrzech Max nie miał żadnego wpływu.

Negatywnym bohaterem pierwszego startu na Węgrzech był Valtteri Bottas, który moim zdaniem już dawno powinien był stracić miejsce w Mercedesie. I to nie ze względu na czystą prędkość, która jest na dobrym poziomie, ale właśnie tego typu sytuacje jak na Hungaroringu czy na… Imoli. Są lepsi i fakt, że Bottas jeździ topowym samochodem, a George Russell nadal Williamsem uważam za po prostu niesprawiedliwy.

Wracając do nieprzewidywalności… Po przerwaniu wyścigu punkty dla Verstappena nagle były bardzo realne. Z kolei po restarcie i błędzie taktycznym Hamiltona, sytuacja dla Red Bulla odmieniła się diametralnie. Wyścig nagle z dramatu zaczął oznaczać dużą szansę rozbudowania przewagi punktowej. A był to przecież raptem początek dystansu. Przykładowe podsumowanie sytuacji z siódmego okrążenia najlepiej oddaje skalę nieprzewidywalności. Bo, czy ktoś mógłby przewidzieć, że na tym właśnie okrążeniu Williams będzie miał oba samochody na punktowanych miejscach, a na prowadzeniu znajdować się będzie bolid Alpine prowadzony przez Estebana Ocona? A czy ktoś mógłby przypuszczać, że takie status quo będzie utrzymane na koniec wyścigu? Oczywiście mocno ograniczone możliwości wyprzedzania broniły takich kierowców jak Ocon czy Vettel, ale nie zmniejsza to poziomu sensacji.

Z tego sporego zamieszania obronną ręką wyszedł, nie pierwszy już przecież raz, Hamilton. Można pisać o pechu Maxa i farcie Lewisa. I to jest prawda, ale prawdą jest również, że taki scenariusz, który Lewis realizował na Węgrzech, a w pewnym zakresie również niedawno w Anglii jest jego numerem popisowym. Chodzi oczywiście o nadrabianie strat.

Hamilton, podobnie jak Michael Schumacher, ma wprost nieprawdopodobny, naturalny zmysł wyczucia wyścigowego. Idealnie potrafi ustalić kompromis pomiędzy tempem a dbałością o opony i wykorzystać możliwości samochodu precyzyjnie wtedy, kiedy ma to największe znaczenie. Z kolei Verstappen miał problemy sprzętowe wynikające z incydentu na starcie, zatem nie można mówić o wymiernym porównaniu w nadrabianiu strat pomiędzy dwoma głównymi rywalami.

Zatem dwa aspekty są istotne. Red Bull musi przyspieszyć, ale obiektywnie jest tak jak Verstappen powiedział po wyścigu. Na dwa starty w obu Holender został wyeliminowany przez kierowców Mercedesa, przy czym na Hungaroring ucierpiały przez to obydwa bolidy Red Bulla.

Jarosław Wierczuk

Czytaj także:
Dramat Sebastiana Vettela. Niemiec zdyskwalifikowany
Lewis Hamilton zrujnowany przez koronawirusa

Kto zostanie w tym roku mistrzem świata F1?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×