F1. Jarosław Wierczuk: Czy przerwanie GP Belgii było właściwe? [KOMENTARZ]

Materiały prasowe / Alfa Romeo Racing ORLEN / Na zdjęciu: przerwane GP Belgii
Materiały prasowe / Alfa Romeo Racing ORLEN / Na zdjęciu: przerwane GP Belgii

O ile sędziowie nie popisali się w sobotę, gdy nie przerwali w porę kwalifikacji do GP Belgii, o tyle w niedzielę decyzja o nierozpoczynaniu rywalizacji w wyścigu F1 była właściwa. Dzięki temu udało się uniknąć tragedii.

Nie mogę niestety zacząć tego komentarza inaczej niż od krytyki Michaela Masiego. Dlaczego jego? Ponieważ opóźnienie we wstrzymaniu Q3 w sobotnich kwalifikacjach do GP Belgii to zdecydowanie odpowiedzialność tego pana.

Warunki pomiędzy Q2 a Q3 zdecydowanie się pogorszyły i w takiej sytuacji, szczególnie na tak wymagającym obiekcie jak Spa-Francorchamps, poziom bezpieczeństwa może się bardzo szybko i krytycznie obniżyć. Nie ma wtedy lepszego barometru, jak zwracanie uwagi na opinie kierowców, a tych zdecydowanie nie brakowało.

Natychmiast po starcie Q3 wielu zawodników, w tym bardzo doświadczony przecież Sebastian Vettel, alarmowało o potrzebie natychmiastowego wstrzymania rywalizacji. Reakcji niestety nie było żadnej. Tak sobie pomyślałem, że chyba dyrekcja wyścigu F1 czeka na jakiś wypadek żeby podjąć decyzję. 10 sekund później pomarańczowy bolid Lando Norrisa roztrzaskał się o bandę słynnego zakrętu Eau Rouge, który przecież nierzadko zbiera swoje żniwo. Pamiętamy tragiczny wypadek Anthoine'a Huberta sprzed dwóch lat, ale również mocno dramatyczny karambol w W Series.

ZOBACZ WIDEO Żużel. Magazyn PGE Ekstraligi. Murawski, Chomski i Noskowicz gośćmi Musiała

Wypadek Norrisa był w moim przekonaniu całkowicie niepotrzebny. Nie tylko mógł być potencjalnie bardzo niebezpieczny, ale Brytyjczyk prezentował rewelacyjną formę w pierwszych odsłonach kwalifikacji, podobnie zresztą jak George Russell, i był potencjalnym kandydatem do zdobycia pole position. Zatem w sposób całkowicie zbyteczny został wyeliminowany jeden z najszybszych kierowców na torze.

Co więcej, podobnie jak w przypadku kolizji Lewisa Hamiltona z Maxem Verstappenem na Silverstone niemal całkowite zniszczenie jednego z bolidów stanowi bardzo duży problem ekonomiczny dla konkretnego zespołu i to bez względu na ich sytuację finansową. Poziom kosztów jest po prostu bardzo mocno ograniczony przepisami. Z kolei już zupełnym paradoksem jest kara, formalnie nałożona zgodnie z regulaminem na Lando Norrisa za wymianę skrzyni biegów. Zatem ze względu na bezczynność i brak decyzyjności sędziów 21-latek dodatkowo został przesunięty o kolejnych pięć miejsc startowych.

Zdecydowanie brakowało Norrisa w Q3. Mógł powalczyć z Verstappenem o pierwsze pole, a to oznaczałoby jeszcze dalsze pozycje startowe kierowców Mercedesa. Jednak i tak nie obyło się bez sensacji, a to za sprawą wspomnianego wcześniej Russella. Reprezentant Williamsa otarł się o pole position, które w ostatnich sekundach odebrał mu Verstappen, ale i tak zostawił w tyle obydwu zawodników Mercedesa.

Kierowca Williamsa, jeszcze do niedawna najsłabszej stajni w F1, jest szybszy od całej ekipy Mercedesa, w tym Hamiltona na obiekcie, który wyjątkowo promuje kunszt jeździecki i w warunkach tak samo stawiających rolę kierowcy na pierwszym miejscu. Teraz rozumiecie dlaczego to Bottas jest cały czas kierowcą Mercedesa, a nie Russell? Przepraszam za te akcenty spiskowe, choć mógłbym dołożyć swoje dwa zdania, co do przebiegu zeszłorocznego GP Sakhir i roli szefostwa Mercedesa w tym zakresie, ale przecież widać gołym okiem różnicę w poziomie jeździeckim pomiędzy Georgem, a choćby Valtterim.

Nie wierzę, iż perfekcyjnie nie zdaje sobie z tego sprawy Toto Wolff. Tylko, że przy startach w Mercedesie u boku legendy Hamiltona mogłoby się okazać, że młody adept jest lepszy od legendy. No cóż, na Sakhir nie mógł być lepszy… i nie był.

Natomiast bardzo trudne warunki panowały na torze w Spa-Francorchamps w niedzielę. Ciągłe opady zapowiadały dramatyczny przebieg wyścigu. Szczególnie na tym torze taka pogoda powoduje, że z perspektywy kierowcy jest bardzo trudno na pierwszych kilometrach wyścigu precyzyjnie oszacować poziom przyczepności i limit samochodu. Podejdziesz do sprawy bardziej konserwatywnie - po dwóch zakrętach tracisz kilka miejsc, zbyt mocno zaryzykujesz - kończysz na bandzie.

Początek wyścigu jest krytyczny jeszcze z jednego powodu. W deszczowych warunkach widoczność dla wszystkich kierowców, poza pierwszym, jest na dobrą sprawę zerowa i pogarsza się wraz ze wzrostem prędkości. Samochód, jego opony podnoszą po prostu taką ilość wody, że jadąc za drugim bolidem jedzie się de facto "na pamięć" licząc, że wszystko będzie OK, a w trakcie GP Belgii problem był jeszcze powiększony przez bardzo intensywną mgłę. Do tego dochodzi specjalność Spa-Francorchamps w postaci aquaplaningu oraz podobna specjalność w postaci zmiennych warunków w różnych częściach toru.

Położenie Spa-Francorchamps jest tak unikalne, że długość toru oraz różnica wysokościowa często tworzy odmienne warunki w poszczególnych segmentach. Pozytywne było to, że intensywność opadów nie była tak duża jak momentami w trakcie kwalifikacji. Przynajmniej na moment planowanego startu wyścigu. Później było tylko gorzej i wydaje mi się, że wnioski z soboty zostały wyciągnięte i decyzja o ogłoszeniu wyników na podstawie dwóch okrążeń za samochodem bezpieczeństwa była właściwa.

Oczywiście kierowcy otrzymują jedynie połowę punktów, ale to już wynika z regulaminu F1. A już za tydzień święto fanów w pomarańczowych koszulkach, czyli Zandvoort, a punktowo między Verstappenem a Hamiltonem… jest blisko.

Jarosław Wierczuk

Czytaj także:
Koniec mrocznych dni Williamsa. Przełomowy moment
Decyduje się przyszłość Roberta Kubicy w F1

Źródło artykułu: