Łukasz Kuczera: Formuła 1 zdała egzamin. Życie kierowców ważniejsze niż wyścig [KOMENTARZ]
Niektórzy krytykują F1 za "show", jakie zobaczyliśmy w GP Belgii. Pozwolenie na ściganie w tak fatalnych warunkach byłoby proszeniem się o tragedię. Życie kierowców jest ważniejsze od kibiców siedzących na kanapach przed telewizorami.
To nie do końca prawda. Już Niki Lauda przed laty apelował przy okazji niektórych wyścigów, że warunki są zbyt niebezpieczne do jazdy, a gdy jeden z rywali nazywał go tchórzem, Austriak chciał go lać po twarzy. Niewiele brakowało, a Lauda jazdę w trudnych warunkach przypłaciłby życiem. Trzykrotny mistrz świata F1 cudem uniknął spłonięcia żywcem na Nurburgringu.
Formuła 1 na przestrzeni lat zmieniła się nie do poznania. Realia są takie, że niegdyś niemal co sezon ginął kierowca, bolidy wpadały w trybuny i niejednokrotnie z wyścigów do domów nie wracali też kibice. - Na każde Grand Prix trzeba było brać garnitur, bo nigdy nie było wiadomo, czy nie trzeba będzie jechać na pogrzeb kolegi z toru - mówił po latach Jackie Stewart, trzykrotny mistrz świata F1.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Magazyn PGE Ekstraligi. Murawski, Chomski i Noskowicz gośćmi MusiałaNa szczęście dziś wypadki śmiertelne w F1 są rzadkością. Poprawił się poziom bezpieczeństwa bolidów, jak i torów. Nadal zdarzają się jednak tragiczne momenty. Jak chociażby śmierć Julesa Bianchiego, który miał wypadek podczas GP Japonii w roku 2014 w warunkach, które mocno przypominały te, jakie mieliśmy w tegorocznym GP Belgii.
Nawet w ten weekend sędziowie popełnili błąd, gdy nie przerwali w odpowiedniej chwili kwalifikacji do GP Belgii, co doprowadziło do wypadku Lando Norrisa. Gdyby Brytyjczyk doznał poważnych obrażeń, na stewardów wylałoby się wiadro pomyj. W tej sytuacji krytykowanie ich za to, że nie pozwolili kierowcom na prawdziwe ściganie w niedzielę woła o pomstę do nieba.
Sami kierowcy najlepiej są w stanie ocenić, czy warunki nadają się do jazdy. Komunikaty radiowe w niedzielę nie pozostawiały wątpliwości. Nie oskarżajmy zawodników o brak odwagi, nie wytykajmy ich palcem. Obecne bolidy osiągają znacznie większe prędkości niż te w latach 70. czy 80., więc i ryzyko jest większe. W niedzielę nie chodziło nawet o padający deszcz, ale o brak widoczności. Nie zapominajmy, że właśnie w ten weekend w W Series w zakręcie Eau Rouge na Spa-Francorchamps doszło do karambolu z udziałem sześciu zawodniczek. Dwie z nich trafiły do szpitala.
Gdyby do podobnego zdarzenia doszło w niedzielę podczas wyścigu F1, mielibyśmy tragedię, bo przy zerowej widoczności kierowcy wpadaliby w siebie jeden po drugim. Dlatego nie potrafię pojąć, jak można krytykować sędziów czy zawodników za to, że nie podjęli się "prawdziwego" ścigania w GP Belgii. I to zwłaszcza mając w pamięci też to, co wydarzyło się na Spa-Francorchamps przed dwoma laty, gdy w Formule 2 zginął Anthoine Hubert. Tor położony w Ardenach naprawdę jest niebezpieczny i nie ma co kusić losu. Życie kierowców jest ważniejsze niż zadowolenie kibica, który komentuje wydarzenia z poziomu kanapy i nic mu nie grozi.
Oczywiście, kontrowersyjne jest to, że Formuła 1 kazała czekać kibicom ponad trzy godziny, by kierowcy odjechali ledwie trzy okrążenia. W tej sytuacji trudno jednak znaleźć złoty środek. Odwołanie GP Belgii pociągnęłoby za sobą spore konsekwencje - chociażby dla kontraktów sponsorskich i telewizyjnych, a w dobie COVID-19 królowa motorsportu nie może sobie pozwolić na wykasowanie kolejnego wyścigu z kalendarza. Dlatego szukano opcji, by "zaliczyć" zawody.
Przyznawanie połowy punktów w sytuacji, gdy kierowcy pokonali dwa okrążenia i to za samochodem bezpieczeństwa, też jest mało trafione. Taki jest jednak regulamin F1. W tym przypadku trudno też szukać innego rozwiązania. Gdybyśmy w przepisach mieli zapis, że kierowcy muszą pokonać np. 10 okrążeń, to najpewniej pokonaliby taki dystans i GP Belgii też zostałoby zaliczone, a kibice byliby rozczarowani.
Gdybyśmy żyli w świecie idealnym, w którym nie rządzi pieniądz, GP Belgii byłoby odwołane po kilku minutach od planowanego startu. Nikt nie martwiłby się tym, że kibicom trzeba będzie zwracać za bilety, że niewypełnione zostaną zapisy z umów sponsorskich i telewizyjnych o odpowiedniej liczbie wyścigów, itd. Jednak żyjemy w świecie mocno nieidealnym i musimy podporządkować się regułom z tego wynikającym.
Czytaj także:
Koniec mrocznych dni Williamsa. Przełomowy moment
Decyduje się przyszłość Roberta Kubicy w F1