Drugi trening Formuły 1 przed GP Arabii Saudyjskiej został przerwany po wypadku Charlesa Leclerca. Kierowca Ferrari wypadł z toru przy ogromnej prędkości w zakręcie numer dwanaście. Szacuje się, że jego bolid był w tym momencie rozpędzony do ponad 300 km/h. W tym miejscu kierowcy mogą bowiem korzystać z systemu DRS, który dodatkowo zwiększa prędkość maszyn.
Jak doszło do wypadku? Nagranie z bolidu Ferrari wskazuje, że Leclerc stracił przyczepność tyłu i zaczął sunąć bokiem po torze, uderzając o bandy ochronne. Najpierw w bariery trafił tył pojazdu, a następnie prawa przednia część modelu SF21.
- K...., k...a - to były pierwsze słowa Leclerca po pytaniu inżyniera o jego stan zdrowia. Wypadek wyglądał bowiem fatalnie i mechanicy Ferrari chwycili się za głowy na jego widok.
ZOBACZ WIDEO: Rewolucja w F1. Robert Kubica mówi o tym, co nas czeka
- Tak, jestem cały. Przepraszam - dodał po chwili Leclerc, który jakimś cudem był w stanie samodzielnie opuścić wrak bolidu. Następnie 24-latek trafił do centrum medycznego na obowiązkowe badania.
Wypadek Leclerca w GP Arabii Saudyjskiej jest dowodem na to, że zasadne były pytania o bezpieczeństwo toru w Dżuddzie. Jest to bowiem najszybszy obiekt uliczny w kalendarzu F1. Aż 79 proc. okrążenia pokonuje się z gazem wciśniętym w podłogę do oporu. Zamontowane na nim nowoczesne bariery ochronne zdały jednak egzamin.
Trudna noc czeka jednak mechaników Ferrari, którym przyjdzie odbudować maszynę Leclerca po wypadku. Ze względu na skalę uszkodzeń, niewykluczone jest sięgnięcie po zapasowe podwozie, co oznaczałoby, że Monakijczyk przystąpiłby do GP Arabii Saudyjskiej z praktycznie nowym bolidem. Nieznany jest też stan silnika po piątkowym zderzeniu.
Czytaj także:
Lewis Hamilton czy Michael Schumacher? Te słowa zabolą Brytyjczyka
To koniec? Ekipa Kubicy rozpada się na naszych oczach