- Nie wiem, co przyniesie przyszłość, ale gdybyśmy jeździli w jednym zespole, mielibyśmy sporo frajdy. Doceniamy się nawzajem jako kierowcy, ale też jako ludzie. Wiecie, jak jest z Fernando. Gdy coś mówi, to po prostu tak myśli. Nie jest kimś, kto za dużo myśli o swoim wizerunku. Nie mówi czegoś w celach marketingowych - tak Robert Kubica mówił o Fernando Alonso w dzienniku "El Pais" w 2008 roku.
Wtedy Polak nie mógł przypuszczać, że pojawi się przed nim szansa na wspólne starty z Hiszpanem, z którym w tamtym okresie łączyły go przyjacielskie relacje. Jeszcze przed rozpoczęciem sezonu 2011 po Kubicę zgłosiło się Ferrari, którego liderem w tamtym okresie był Alonso.
Ekipa z Maranello chciała tytułu mistrzowskiego, a duet Alonso-Kubica miał jej go zapewnić. Kierowca z Polski miał podnieść rywalizację wewnątrz Ferrari, bo Felipe Massa nie równał poziomem do Hiszpana. Doszło nawet do podpisania wstępnej umowy. Tyle że później nadszedł 6 lutego 2011 roku. Ten dzień sprawił, że Kubica w sezonie 2012 w Formule 1 nie założył czerwonego kombinezonu. Nie zrobił tego też nigdy później.
ZOBACZ WIDEO: Raport z igrzysk. Sochowicz wciąż w kontakcie z lekarzami. "Nie można przyjemnie patrzeć na miejsce wypadku"
Przyjaciel stanął w obronie Kubicy
Gdy Kubica miał wypadek w Ronde di Andora, to właśnie kierowca z Hiszpanii i szefostwo Ferrari byli jednymi z pierwszych we włoskim szpitalu. Ich wzrok i miny mówiły wszystko. Wiedzieli, że stan Polaka jest poważny. Jednak gdy później Alonso został zapytany przez CNN o to, czy jego przyjaciel popełnił błąd startując w rajdach, ten stanął w jego obronie.
- Każdego dnia robimy coś, co wiąże się z ryzykiem. Sam trenuję regularnie na rowerze i jakieś dwa tygodnie temu, ciężarówka przejechała centymetr obok mojego ramienia. Gdyby to wydarzyło się kilka metrów dalej, być może byśmy się zderzyli z tym samochodem. Wtedy ludzie powiedzieliby "rower jest niebezpieczny, dlaczego nie zostałeś w domu?" - mówił Alonso, który niejako wykrakał sobie wypadek.
Przed rokiem Alonso został potrącony przez samochód podczas jazdy na rowerze w Szwajcarii. Zdarzenie miało miejsce tuż przed zimowymi testami F1. Tyle że Hiszpan miał więcej szczęścia niż Kubica w przypadku wypadku w Ronde di Andora. Skończyło się "tylko" na złamanej szczęce, wybitych zębach i uszkodzeniach głowy. Dwa dni w szpitalu były niczym w porównaniu z wielomiesięcznymi mękami Kubicy.
Ironii losu startowi Kubicy dodawał fakt, że występ w Ronde di Andora miał być jego ostatnią przygodą z rajdami. - Wiedziałem, że zespół, w którym będę jeździł od kolejnego sezonu, nie pozwoli mi na starty w rajdach - powiedział po latach krakowianin w podcaście "Beyond The Grid", kolejny raz nawiązując do niedoszłego związku z Ferrari.
Kubica miał złe przeczucia
Wielu polskich kibiców powtarza, że Kubica niepotrzebnie angażował się w rajdy. Tymczasem były one w życiu krakowianina jeszcze przed rozpoczęciem przygody z F1. Zdarzało mu się pojawiać na odcinkach specjalnych do momentu, gdy związał się umową z BMW Sauber. Umowa z niemieckim zespołem zabraniała mu tego typu występów. Sytuacja zmieniła się wraz z transferem do Renault w roku 2010.
- Szukałem czegoś poza światem F1, co uczyniłoby mnie lepszym kierowcą, a tego inni kierowcy nie robili. Ciągle myślę, że w 2010 roku zdobyłem więcej punktów w pewnych sytuacjach niż zdobyłbym bez rajdów. Wiele razy zostawałem na slickach na torze i dzięki temu zyskiwałem pozycje. To jest coś, czego się nie widzi. Tylko ja potrafię to ocenić - bronił się przed krytyką Kubica w "Beyond The Grid", będąc już świadom tego, jak wypadek rajdowy zmienił jego życie.
Na początku lutego 2011 roku Kubica nie chciał jednak startować w Ronde di Andora. Miał złe przeczucia, ale firma szykująca mu rajdówkę chciała się zrehabilitować za wcześniejsze wpadki i usterki. Nalegała na "last dance".
- Podczas testów F1 w Walencji obudziłem się i stwierdziłem, że nie chcę w nim brać udziału. Przekazałem to przez telefon, a oni byli podekscytowani. Twierdzili, że wszystko jest już zorganizowane. Dlatego nie chciałem im odmawiać - zdradził Kubica.
Czy polski kierowca po wypadku pomyślał, iż stracił życiową szansę? Że nie zapisze się w historii jako kierowca F1 reprezentujący Ferrari? - Świadomość, że miałem jeździć w Ferrari, nie pogarszała mojej sytuacji psychicznej. Pierwsze miesiące rehabilitacji i tak były bardzo ciężkie. Walczyłem każdego dnia. Na tym byłem skupiony. Im więcej czasu mijało, tym bardziej to bolało. Gdy oglądałem wyścigi F1, to żałowałem, że mnie tam nie ma. Brakowało mi ścigania. Nigdy nawet nie pomyślałem o tym, że nie jeżdżę konkretnym samochodem - powiedział w rozmowie z Tomym Clarksonem.
Kubica i Ferrari. Czy to się jeszcze uda?
- Byłem w Maranello już kilka lat wcześniej, ale nie wolno mi było o tym mówić. Fernando chyba o tym nie wiedział. Nie miałem tam zarabiać wielkich pieniędzy, one byłyby mniejsze niż w BMW czy Renault - tak mówił Kubica o negocjacjach z Ferrari. Nie były one jednak jego ostatnimi z włoską marką.
Włosi po raz kolejny zapukali do drzwi Polaka pod koniec 2018 roku. Wtedy Ferrari przedstawiło Kubicy konkretną ofertę. Kubica miał zostać testerem zespołu z Maranello, pomagając inżynierom w codziennej pracy i opracowywaniu nowego bolidu. To niemal przekreślałoby jego szanse na powrót do regularnego ścigania w F1, o co tak zaciekle walczył. Dlatego Kubica wybrał propozycję Williamsa. Wrócił do królowej motorsportu, ale na ledwie jeden sezon.
W ostatnich miesiącach nazwisko Kubicy znów łączy się z Ferrari, ale już nie w kontekście F1, a ze względu na wyścigi długodystansowe. Włosi od roku 2023 znów będą obecni w mistrzostwach świata WEC. Tam też stara się obecnie realizować 37-latek. Czy finalnie będzie mu dane założyć czerwony kombinezon? Czas pokaże.
Czytaj także:
Lewis Hamilton zamieścił wpis! Te słowa mówią wszystko
Omikron jak grypa. Amerykanie niczym Polacy