9,2 proc. - tyle wyniosła inflacja w Polsce w styczniu 2022 roku. Ceny produktów rosną nieustannie od kilku miesięcy, a nasz kraj zmaga się z największą drożyzną od 2000 roku. Podobne problemy mają jednak też inne państwa. W Niemczech wzrost cen w nadchodzących miesiącach ma się kształtować na poziomie 7 proc. względem roku 2021, w Wielkiej Brytanii - ponad 5 proc. Za sytuację odpowiada w głównej mierze pandemia koronawirusa.
Inflacja drenuje portfele Polaków, ale okazała się też problemem dla Formuły 1. Królowa motorsportu przyciąga miliarderów, niektóre zespoły mają prywatnych właścicieli, więc rodzi się pytanie - jak to możliwe?
Limit kosztów a inflacja
Formuła 1 od lat dążyła do wyrównania rywalizacji poprzez limit kosztów. Sytuacja, w której najwięksi wydawali ponad 400 mln dolarów co sezon, a najmniejsi ledwo wiązali koniec z końcem i walczyli o uniknięcie bankructwa, nie była dobra dla nikogo. Najmniejsi gracze nie mieli czego szukać w rywalizacji z Mercedesem, Ferrari czy Red Bull Racing. W ten sposób dyscyplinie trudno było walczyć o kibica, jeśli ten z góry wiedział, kto wygra wyścig.
ZOBACZ WIDEO: To się nazywa gest! Gwiazda sportu pochwaliła się luksusowym prezentem
Po trudnych negocjacjach, naznaczonych pandemią COVID-19, udało się przeforsować cięcie kosztów. W zeszłym roku zespoły F1 mogły maksymalnie wydać 145 mln dolarów. W sezonie 2022 limit spadł do poziomu 140 mln dolarów i tutaj pojawił się problem.
Aż siedem z dziesięciu zespołów F1 ma swoje siedziby na Wyspach, gdzie inflacja jest najwyższa od 30 lat i wynosi ok. 5,5 proc. Dlatego za 140 mln dolarów ekipy mogą kupić znacznie mniej części, niż miało to miejsce w zeszłym roku. Na dodatek w sezonie 2022 weszła w życie rewolucja techniczna w F1. Zbudowanie nowych maszyn pociągnęło za sobą kolejne koszty.
- Bardzo trudno było nam ustalić taką strukturę firmy, by zmieścić się w limicie kosztów. Mamy czasy wysokiej inflacji, a równocześnie zmniejszamy dostępny budżet o 5 mln dolarów względem ubiegłego roku - powiedział motorsport.com Toto Wolff, szef Mercedesa.
Zdaniem Austriaka, obecna sytuacja może prowadzić do tego, że Formuła 1 będzie tracić cenionych specjalistów. - Jesteśmy w sytuacji, w której nie możemy zwiększyć kosztów i wynagrodzeń. To jest naprawdę bolesne. Trzeba też patrzeć na każdego dolara i długo się zastanawiać nad tym, w którą część badań rozwojowych włożyć pieniądze. W przeszłości było nam łatwiej - dodał Austriak.
Problemy bogatych
Słowa Wolffa mogą rozbawić jego kolegów po fachu z Williamsa, Haasa czy Alfy Romeo. Małe, prywatne zespoły od lat funkcjonują w oparciu o znaczny procent kwoty, jaką dysponują Mercedes czy Ferrari. Szacuje się, że ich budżety wynoszą maksymalnie 120 mln dolarów.
Narzekania gigantów F1 doprowadziły też do konfliktu. Władze królowej motorsportu chciały, aby w sezonie 2022 rozwijano nowy weekend wyścigowy, w którym jeden z treningów zastępowany jest sprintem kwalifikacyjny. To miniwyścig trwający ok. 30 minut. Największe zespoły nie dały na to zgody, co tłumaczyły kosztami. Były gotowe pozwolić na zwiększenie liczby sprintów pod warunkiem, że poluzowane zostaną limity wydatków. O tym małe teamy nie chciały słyszeć.
- Wszyscy znajdujemy się na tej samej łodzi. Jeśli będzie więcej wypadków ze względu na sprinty, to każdy poniesie koszty w związku z tym. To część tego sportu. W nim też chodzi o to, jak radzimy sobie z rozwiązywaniem problemów. Nie zawsze da się to zrobić poprzez wyciągnięcie książeczki czekowej - mówił kilka tygodni temu Zak Brown, szef McLarena.
McLaren, zarządzany przez Browna, który przyszedł do F1 ze świata amerykańskich wyścigów, też musi liczyć każdego dolara. W Mercedesie czy Ferrari takiego problemu nie mieli nigdy. Gdy pojawiał się jakiś kłopot, potentaci motoryzacyjni "przepalali" kolejne pieniądze. Tak przez lata nakręcała się spirala kosztów.
Inflacja wpłynie na walkę w F1
23 lutego w Barcelonie rozpoczną się zimowe testy F1. Tego dnia po raz pierwszy w akcji zobaczymy zupełnie nowe bolidy. Zespoły będą musiały odkryć karty, a stoper pokaże, kto najlepiej zinterpretował mocno zmienione przepisy techniczne. Limit kosztów, w połączeniu z wysoką inflacją, będzie ciosem dla tych, którzy popełnią błędy.
- Musisz tak zaplanować budżet, by mieć jakąś pulę na rozwój bolidu, bo z każdym wyścigiem będziesz zyskiwał nową wiedzę - zwracał uwagę w styczniu Laurent Mekies, dyrektor sportowy Ferrari.
Może być też tak, że szereg nowych, nieużywanych części trafi do kosza, jeśli po testach wyjdzie na jaw, że obrana koncepcja aerodynamiczna okazała się błędna. - Presja związana z kosztami sprawia, że trudno będzie zmienić bazowe ustawienia samochodu. Nie da się całkowicie zmienić jego filozofii - ocenił Toto Wolff.
- Tak naprawdę mamy wszystko zaplanowane, każdą modernizację i koszty z nią związane. Wszystko jest mocno ograniczone przez limit kosztów. Przez to nie możemy być zbyt kreatywni - podsumował szef Mercedesa.
Wolff musi się jednak przyzwyczaić do nowej rzeczywistości, bo za rok limit wydatków w F1 znów zostanie obniżony. Ekipy będą mogły wydać maksymalnie 135 mln dolarów.
Czytaj także:
Lewis Hamilton w "trybie ataku". Max Verstappen powinien się obawiać?
Ferrari będzie dysponować "rakietą"? Zespół podjął niezbędne ryzyko