Losy tegorocznego GP Arabii Saudyjskiej wisiały na włosku, po tym jak w piątek rebelianci z Ruchu Huti zaatakowali rafinerię Aramco w Dżuddzie. Znajduje się ona ledwie kilkanaście kilometrów od toru, na którym ścigali się kierowcy Formuły 1. Zaniepokojeni atakiem byli kierowcy F1, którzy po ponad czterech godzinach dyskusji zdecydowali się na kontynuowanie weekendu wyścigowego.
Kierowcy w późniejszych rozmowach z dziennikarzami podkreślali, że należy się zastanowić, czy F1 powinna wracać do Arabii Saudyjskiej w kolejnych latach. Kraj ten od dawna zaangażowany jest w wojnę domową w Jemenie, stojąc po stronie tamtejszego prezydenta i zwalczając Ruch Huti.
- Co z GP Arabii Saudyjskiej? To nie jest kwestia znaku zapytania. To kwestia zrozumienia sytuacji. Nie jesteśmy ślepi, ale nie możemy zapominać o jednym. Ten kraj, także dzięki F1 i sportowi, robi ogromny krok naprzód - powiedział w Sky Sports Stefano Domenicali.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: niespodziewana scena na treningu Nadala. Co za gest!
- Nie możesz udawać, że w mgnieniu oka zmienisz kulturę, która ma więcej niż tysiąc lat. Jednak będąc w Arabii Saudyjskiej możesz zauważyć, jak pewne rzeczy posuwają się tutaj naprzód. Nie zapominajcie, że kilka lat temu kobiety nie mogły tu jeździć samochodami, brać udziału w imprezach, a teraz są na starcie GP Arabii Saudyjskiej - dodał szef F1.
Zdaniem Domenicalego, rozgrywanie GP Arabii Saudyjskiej w kolejnych latach oznacza szereg dalszych pozytywnych zmian w tym kraju. - Oni zmieniają wiele przepisów, aby potwierdzić pozytywne zmiany. Nie możemy tego ignorować. Oczywiście, są tutaj pewne napięcia, rzeczy do poprawy. Jednak nie chcemy wchodzić w politykę - stwierdził szef F1.
- Mimo to wierzę, że odgrywamy ważną rolę w modernizacji tego państwa. Skupiamy się na tym, aby to było w centrum naszego działania - dodał Włoch.
Formuła 1 nie chce rozstania z Arabią Saudyjską, bo ta zapewnia jej ogrom pieniędzy. Kontrakt sponsorski z Aramco, podpisany na 10 lat, gwarantuje 450 mln dolarów. Równocześnie Saudyjczycy płacą fortunę za prawa do organizacji wyścigu F1. Rocznie mówi się nawet o 100 mln dolarów.
Jednak gdy nastała wojna w Ukrainie, F1 potrafiła zerwać umowę ws. GP Rosji, choć straciła na tym sporo pieniędzy, bo Rosjanie mieli dotąd płacić ok. 55 mln dolarów za sezon. - Czy atak terrorystyczny jest wojną? Mówimy o sporcie. W Arabii Saudyjskiej kontaktowaliśmy się z wszystkimi władzami, oficjelami. Dla nas jedno jest jasne. Nigdy nie pozwolimy na to, by nasz personel znalazł się w niebezpieczeństwie - zakończył szef F1.
Czytaj także:
Leclerc i Verstappen w pogoni za tytułem. Hamilton nie dołączy do tej dwójki?
"Nikt nie będzie mi nakazywał, co mam mówić". Sebastian Vettel uderza w F1