W tym artykule dowiesz się o:
Bernie Ecclestone wyniósł F1 na szczyt, by zacząć ciągnąć ją na dno
Malezja, Bahrajn, Turcja, Singapur czy Indie to tylko kilka z państw, które być może nigdy nie trafiłyby na mapę Formuły 1, gdyby nie postać kontrowersyjnego 86-letniego Brytyjczyka ze wschodniej Anglii. Kulisy ich pojawienia się w królowej motosportu znał do tej pory tylko on. Bernie Ecclestone zdradził, że tak samo jak egzotyczne kraje nagle pojawiły się w kalendarzu MŚ, również szybko mogły z niego zniknąć.
W ostatnich latach z cyklem pożegnało się bowiem wiele torów. Bezpowrotnie. Co więcej, rządzący twardą ręką Ecclestone był gotowy wyrwać z kalendarza mistrzostw świata wyścigi na takich torach jak Monza, Interlagos, Silverstone czy niemieckie Nurgburgring, do czego ostatecznie doszło.
Pieniądze, to one determinowały fakt czy ktoś w Formule 1 jest, czy go nie ma. Dla Ecclestone'a istnieli tylko ci, którzy mieli grube portfele. Nie obchodziło go to, czy niszczy serię stawianą na piedestale motosportu. Dziś sam przyznaje, że dosłownie "grabił" właścicieli torów przy podpisywaniu umów na wyścigi. Choć produkt w ostatnich latach był mizerny, co było skutkiem słabego zarządzania stroną sportową.
- Gdy przekonywałem tych ludzi do budowy takich obiektów, to czułem się za nie trochę odpowiedzialny - stwierdził Ecclestone podczas pierwszej w tym roku wizyty na padoku F1 w Bahrajnie, któremu sam załatwił miejsce w MŚ. - Żądałem od nich zbyt wielkich pieniędzy za produkt jaki dostarczaliśmy. Oni płacili, ale show nie poprawiało się w żaden sposób.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Grosicki w "odwiedzinach" u królowej. Był tylko jeden problem
Brytyjczyk w styczniu został odsunięty od władzy przez nowych właścicieli F1, Liberty Media. Amerykanie zostali jednak zmuszeni do trzymania go blisko siebie. To Ecclestone jest bowiem autorem obecnych umów z promotorami, którzy w skrajnych przypadkach domagają się negocjacji wyłącznie z nim.
Zasiadając dziś w wygodnym fotelu Ecclestone straszy Liberty Media, że tory, które organizowały Grand Prix tylko z publicznych pieniędzy, mogą łatwo odejść z kalendarza, jeśli natychmiast nie zostanie obniżona ich marża za miejsce w cyklu, notabene ustalona przez Ecclestone'a.
- Wszyscy zyskamy na tym, jeśli zmienimy umowy z promotorami i weźmiemy od nich mniejsze pieniądze - przekonywał 86-latek. - Podpisałem naprawdę świetne umowy komercyjne. Płacą nam ogromną kasę, ale większość z nich, o ile nie wszyscy, nie zarabiają.
- Obawiam się, że prędzej czy później władze rządowe stojące za nimi powiedzą stanowczo "dość" i "żegnajcie". Jeśli zmienimy ich opłaty, to oni będą mogli obniżyć ceny biletów i sprzedać ich więcej. Liberty ma dbać o kibiców, więc powinni tak zrobić - dodał.
Dlaczego więc Ecclestone sam nie zrobił tak prostej rzeczy? Jak twierdzi z powodu dawnych władz, dla których Formuła 1 była maszynką do zarabiania pieniędzy. - Prowadziłem firmę i starałem się powiększać zyski dla akcjonariuszy. Ci nie dbali o nic innego. Wydaje się, że Chase (Carey - nowy dyrektor wykonawczy F1) ma inne priorytety - powiedział.
Ecclestone był twardym negocjatorem podpisując nowe umowy w F1
Fatalnie potoczyła się historia zawodów o GP Malezji. Rozgrywany nieprzerwanie od 1999 roku wyścig stał się już niemal kultowy w cyklu F1. A jednak, tor Sepang International Circuit w tym sezonie gościć będzie po raz ostatni zawody mistrzostw świata. W dodatku rok przed rzeczywistym końcem umowy.
Wszystko z powodu kontraktu, jaki władze Sepang podpisały z Ecclestonem. Rujnujący ich z roku na roku. W identycznym położeniu znalazł się tor Silverstone, który podpisał całkiem niedawno wieloletnią umowę. Brytyjczycy tłumaczą, że sami zawiązali sobie w ten sposób pętlę na szyi.
- Nasze opłaty dla Formuły 1 będą rosnąć z każdym kolejnym sezonem. Zainteresowanie kibiców wcale się nie zwiększa i zaczynają się problemy - mówił jeden z właścicieli obiektu, który należy do Brytyjskiego Klubu Kierowców Wyścigowych.
Z końcem sezonu Silverstone miało szansę uruchomić klauzulę w umowie, która umożliwiała wcześniejsze zerwanie kontraktu. Sytuację słynnego obiektu położonego na dawnym ternie militarnego lotniska uratowało Liberty Media, które zamierza bronić legendarnych torów.
W Malezji jednak wrze. Oliwy do ognia dolał zaś ostatnimi komentarzami Ecclestone. - Nie wiem czemu mają służyć tego rodzaju wypowiedzi - powiedział Razlan Razali, promotor GP Malezji. - Byliśmy lojalnym klientem F1 przez 19 lat, a on wykazał nam całkowity brak szacunku.
- Od zawsze zwracaliśmy uwagę na wysokie koszty. Próbowaliśmy bezskutecznie negocjować umowy. Oświadczenie i przyznanie się, że żądano od nas zbyt wiele, tylko nas wkurza. Przez Ecclestone'a wyglądamy teraz jak idioci - dodał Razali.
Były szef Formuły 1 choć zgadza się z tym, że kraje nie otrzymały takiego produktu za jaki płaciły, to nie było to jego winą. - Po pierwsze nie sprawiliśmy, że wyglądają teraz głupio. Trudno, aby ktoś wyglądał na takiego, jeśli już taki jest - odparł złośliwie Ecclestone.
- Oni wykonują świetną robotę z MotoGP, widać, że Razlan jest zakochany w motocyklach. Jak stwierdziłem my nie daliśmy im rozgrywki za jaką zapłacili. To nie nasza wina, nie my tworzymy show.
Miejsce Malezji w cyklu próbowało jeszcze nieskutecznie ratować Liberty Media, ale słynący często z deszczowej aury tor nie pojawi się w kalendarzu F1 od 2018 roku. Trudno powiedzieć, kto jeszcze zrezygnuje z organizacji Grand Prix po słowach Ecclestone'a, dowodzących, że nigdy nie działał w dobrej wierze, starał się jedynie oszukiwać obecnych gospodarzy MŚ.