W poniedziałkowy poranek jak grom z jasnego nieba na futsalowe środowisko spadła informacja o śmierci Grzegorza Lachowicza. 41-letni prezes ekstraklasowego klubu Dreman Opole Komprachcice odszedł nagle. Choć miał problemy zdrowotne, to nikt nie przewidywał, że podróż na mecz do Torunia będzie dla niego tą ostatnią.
Lachowicz regularnie wybierał się ze swoją drużyną na spotkania wyjazdowe. Tak też było tym razem. Kierował jednym z busów, którymi podróżowali przedstawiciele Dremana Opole Komprachcice. - Jak wychodził, to było widać, że coś go boli, bo podnosił rękę do góry. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się. W czasie meczu siedzieliśmy obok siebie, bo trener Patałuch prowadził zespół - wspomina w rozmowie z WP SportoweFakty Dariusz Lubczyński, który jeszcze niedawno był pierwszym trenerem zespołu Dreman Opole Komprachcice, a po rozstaniu się z tą funkcją nadal jest zaangażowany w życie klubu.
Właśnie on przeżywał z prezesem ostatnie chwile meczu. - Troszeczkę baliśmy się o wynik, bo było 1:1, natomiast na trzy sekundy przed końcem rywale mieli potworną kontrę. Powiedziałem mu wtedy, że jeżeli Szczepaniak by trafił na 2:1, to wylądowałbym na pogotowiu. On się uśmiechnął. Później jeszcze trochę się pośmialiśmy. Następnie poszliśmy do szatni, a Krzysiek Elsner załatwiał catering. Przynieśli to jedzenie, mieliśmy zaczynać kolację w szatni i nagle, przy drzwiach na korytarzu, Grzesiek się osunął - dodał.
Reakcja była natychmiastowa. Z pomocą prezesowi Dremana ruszył klubowy masażysta. - Jeszcze go gdzieś tam przytrzymał. Później zaczął się dusić, bo język mu uciekał, to Michał mu pomagał. Podnieśli mu nogi do góry, było wachlowanie. Jakiś pan z Torunia sprawdzał mu tętno. Wtedy jeszcze było... Od razu oczywiście zadzwoniliśmy po pogotowie. Później robili mu masaż serca, a następnie przyjechali panowie z pogotowia z całym sprzętem - przekazał Lubczyński.
- Nie wiedziałem nawet, że taki sprzęt istnieje. Założyli mu całą maszynę. Wiem, że dostawał zastrzyk z adrenaliny plus impulsy, bo przestało mu bić serce. Lekko łapali puls i gdzieś później uciekał. Wydaje mi się, że ta reanimacja trwała co najmniej pół godziny. W tym czasie zapakowali go na nosze i poszli do karetki. Z tego, co słyszałem, karetka pojechała trzy minuty przed naszym wyjściem. Prawdopodobnie był jeszcze reanimowany w karetce. Ludzie mówią, że jeżeli by zmarł, to by go nie wzięli do szpitala, natomiast tutaj pojechali do szpitala, więc te oznaki życia musiały być - podkreślił
Nasz rozmówca zdradził, że w szpitalu Grzegorz Lachowicz długo był reanimowany. - No i nie dali rady... Wyglądało to przerażająco. Cały czas mam przed oczami widok tej akcji reanimacyjnej - zaznaczył Lubczyński łamiącym się głosem.
Oficjalna przyczyna śmierci Grzegorza Lachowicza nie jest jeszcze znana. W poniedziałek jego bliscy udali się do Torunia, by poznać wszelkie szczegóły.
- Grzegorz troszkę narzekał na zdrowie. Oczywiście nie bagatelizował tego. W splocie ramiennym drętwiała mu ręka i nie za dobrze się czuł, natomiast poszedł do lekarza - kardiologa. Wiem, że z sercem miał wszystko w porządku. Miał umówioną kolejną wizytę... Na dniach poznamy przyczynę zasłabnięcia i śmierci, będziemy informować o pogrzebie - przekazał Dariusz Lubczyński.
Właściwy człowiek na właściwym stanowisku
Kogo tylko nie zapytamy o Grzegorza Lachowicza, każdy odpowiada mniej więcej to samo - że był bardzo oddany roli prezesa, że miał predyspozycje do pełnienia tej funkcji i że w klubie był praktycznie człowiekiem orkiestrą. To na jego barkach rodził się futsal w Komprachcicach, to dzięki jego zaangażowaniu Dreman zawitał do Statscore Futsal Ekstraklasy... Nie przesadzimy, gdy napiszemy, że był wielkim działaczem. Jego odejście przeżywa całe środowisko futsalowe.
- To wielki cios zarówno dla naszego klubu, jak i całego polskiego futsalu. Działania Grzegorza nie ograniczały się tylko do klubu. Był aktywnym członkiem Opolskiego Związku Piłki Nożnej, a w poprzedniej kadencji Przewodniczącym Komisji Futsalu i Piłki Plażowej. To jak wielka to strata dla nas wszystkich najlepiej wyraził jego przyjaciel - Karol: "Nie uda nam się Ciebie zastąpić. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. "Nie ma ludzi niezastąpionych" - to wierutne kłamstwo powtarzane niczym mantra przez tych, których akurat zastąpić można - powiedział Jarosław Patałuch, aktualny szkoleniowiec Dremana Opole Komprachcice.
Z wielkim bólem żegna go m.in. doświadczony zawodnik klubu z Komprachcic Andrzej Sapa. Przyznał, że trudno jest mu pogodzić się z odejściem prezesa. - To, że nie ma go już wśród nas, tak naprawdę jeszcze do mnie nie dociera. Odszedł nagle, pozostawiając po sobie ogromną pustkę, miał przecież jeszcze tyle do zrobienia. Był ogromnym pasjonatem piłki nożnej, co skłoniło go do założenia drużyny futsalowej, której poświęcił się bez reszty. Dzięki ogromnemu zaangażowaniu i poświęceniu drużyna ewoluowała i z czasem osiągnęła naprawdę ogromny sukces - zaznaczył w rozmowie z WP SportoweFakty.
- Grześ dokonywał bowiem rzeczy dosłownie niemożliwych. Był skrupulatny i perfekcyjny w tym, co robił, ale jednocześnie był dobrym i oddanym kumplem. Zawsze było można na niego liczyć. Wiele godzin spędzonych wspólnie w autokarach, na meczach i spotkaniach sprawiło, że praktycznie traktowaliśmy się jak jedna futsalowa rodzina, której Grześ był założycielem i opiekunem. To ten, który stworzył "mały klub z wielką pasją" - dodał Sapa.
- Charyzma, decyzyjność, szczerość, pracowitość i szacunek dla ludzi - te pięć cech najlepiej oddaje jego charakter - powiedział z kolei Karol Jurkiewicz, rzecznik prasowy Dremana. - Grzegorz był wymagającym szefem, prezesem. Każdy zawodnik wiedział, że to, co obiecane, to zostanie spełnione. W zamian Grzegorz oczekiwał zaangażowania. Cenił sobie ludzi ambitnych. To, jakim był człowiekiem, najlepiej oddaje fakt, że nawet ci, z którymi przyszło mu się rozstać lub poróżnić, szanowali go bez wyjątku - dodał.
Dla Jurkiewicza był kimś wyjątkowym. - Grzegorz był moim przyjacielem, partnerem w prowadzeniu klubu, człowiekiem, z którym połączyła nas wspólna pasja. Był kimś więcej, ponieważ dopiero, gdy odszedł, czuję się tak, jakbym właśnie stracił starszego brata - przyznał.
Spostrzegł również, jak długą drogę pod okiem Lachowicza pokonał klub z Komprachcic. - Począwszy od 2013 roku, Grzegorz swoją determinacją i charyzmą przekształcił malutki klub, w którym występowali głównie zawodnicy z ligi środowiskowej i koledzy z jednej firmy, w silny ośrodek Futsal Ekstraklasy. Zostawił po sobie bardzo dobrze zorganizowany, nowoczesny klub z ambitnymi planami na przyszłość - zaznaczył.
- Jeżeli chodzi o indywidualne osiągnięcia, to z osoby całkowicie anonimowej stał się szanowanym i powszechnie lubianym działaczem polskiego środowiska futsalu, którego praca na rzecz rozwoju dyscypliny sięgała znacznie dalej niż dbałość o interesy naszego klubu. Grzegorz był wielkim entuzjastą futsalu. Po prostu... - dopowiedział.
Wspaniałych wspomnień związanych z Lachowiczem ma wiele. - Pamiętam, jak przed startem obecnego sezonu zastanawialiśmy się w klubie, czy skorzystamy z możliwości gry w Futsal Ekstraklasie i czy udźwigniemy to organizacyjnie. Grzegorz spojrzał mi w oczy i spytał: "czy to nie dla tej chwili ciężko przez lata pracowaliśmy?". To był prawdziwy lider, mentor. To, w jakim miejscu jest dzisiaj Dreman Futsal pokazuje, że miał rację. Takiego go zapamiętam. Człowieka, za którym chce się pójść w ogień, nie oczekując żadnej zapłaty - podkreślił Jurkiewicz.
- Grzesiu miał wielkie plany. Ale były one oparte o solidne fundamenty, które budował od kilku lat. Kiedy zaprosił mnie na rozmowę w sprawie objęcia funkcji trenera nakreślił mi plan rozwoju klubu na najbliższe lata. Mówił o nich z wielką pasją. Ale co mnie bardzo ujęło, przewidywał różne scenariusze, nawet te trudne czyli spadek z Futsal Ekstraklasy. Stąpał twardo po ziemi i był gotowy na każdą sytuację - zaznaczył Patałuch.
Dalsza część wspomnienia Grzegorza Lachowicza na drugiej stronie >>>
[nextpage]
O Grzegorzu Lachowiczu można by mówić i pisać bardzo długo. Jego współpracownicy są bardzo dotknięci tym nagłym odejściem. Wspominają go z wielkim uznaniem. Lubczyński przypomina, że kiedyś tworzył drużyny firmowe, że zaczynał od lig lokalnych. Później pojawiły się zmagania ogólnokrajowe i regionalne.
- Gdzieś już pewnie mu było duszno w tych wszystkich lokalnych rozgrywkach i zgłosił drużynę do II ligi. W pierwszym roku wywalczył awans do I ligi, a w połowie kolejnego sezonu dołączyłem do niego jako trener. Od pięciu czy sześciu lat, a może nawet dłużej, byłem szkoleniowcem. Tak siedzieliśmy dość długo w tej I lidze - wspomina Lubczyński.
Nie ukrywa, że początki były trudne. Skład się trochę posypał, a nawet doszło do takiego momentu, że w kadrze było trzech zawodników na... dwa tygodnie przed rozgrywkami!
- W tym samym sezonie zajęliśmy trzecie miejsce. Troszkę brakło nam do baraży. Potem było troszeczkę gorzej, ale klub powoli się rozwijał. Na początku było bardzo ciężko o fundusze. Grześ zajmował się oczywiście wszystkim. To był człowiek orkiestra. Szukał sponsorów, pozyskiwał zawodników. Z roku na rok, wtedy jeszcze Berland, rozwijał się powoli, ale zawsze szliśmy do przodu. Zespół stawał się mocniejszy, a struktury były coraz silniejsze. Dużo ze sobą rozmawialiśmy i wymienialiśmy pomysły - dodał Lubczyński.
Wyjawił również, że marzeniem Lachowicza zawsze był awans do ekstraklasy. To w końcu się udało - w tym sezonie Dreman Opole Komprachcice jest beniaminkiem najwyższej klasy rozgrywkowej.
- Oczywiście marzenia miał większe. Chciał się utrzymać. W pierwszej rundzie, po wycofaniu Gatty, byliśmy nad kreską. Żeby dać drużynie większe szanse, po naszej akceptacji, dokonał kilku wzmocnień. Dla niego nie było rzeczy niemożliwych. Jak sobie coś postanowił, to po prostu to robił - przyznał.
Miał talent do zarządzania ludźmi. Marzył o pozycji medalowej w Statscore Futsal Ekstraklasie. Chciał wzmacniać zespół, by z czasem odgrywał większą rolę. Lachowicz miał różne pomysły związane z funkcjonowaniem klubu. - Tego było mnóstwo, a on to wszystko ogarniał od A do Z. W ostatnim czasie troszeczkę podzielił się kompetencjami, ale nad wszystkim czuwał. Można powiedzieć, że to jest jego klub. Stworzył go, zgłosił, potem szukał sponsorów... - skomentował Lubczyński.
Wyróżniał się szczerością, lojalnością i pracowitością. - Nasze relacje były bardzo otwarte. Dzwonił do mnie codziennie i interesował się wszystkim, co się dzieje w drużynie. Jeżeli tylko mógł to przychodził na trening, aby samemu porozmawiać z zawodnikami i sztabem. Jako tener życzyłbym każdemu takiego prezesa - zaznaczył Jarosław Patałuch, przypominając, że z Lachowiczem znał się od kilku lat, ale ich relacje były bliskie dopiero od czterech miesięcy.
Upór w dążeniu do celów
- Wchodził do sponsora, sponsor go wyrzucał, a on wracał oknem - zdradził Lubczyński. Te słowa doskonale świadczą o uporze i determinacji, jakimi wykazywał się Grzegorz Lachowicz. - Aż czasami myśleliśmy, żeby się podzielił swoimi obowiązkami i by ewentualnie - w razie coś by się stało - ktoś był wtajemniczony - wspomina Lubczyński. - Gdzieś się tym podzieliliśmy. Następca, gdyby Grzesiek zrezygnował lub chciał odpocząć, był w planach. Nie wszystko zdążył pewnie przekazać - dodał i zauważył, że Lachowicz zostawił nie tylko klub, ale i rodzinę... Miał trójkę dzieci.
- Miał dwie pasje: rodzinę i futsal. Był dumnym mężem i ojcem. Rodzina była dla niego najważniejsza - podkreślił Patałuch.
Prezes Dremana był niezwykle oddany futsalowi. - Był na każdym treningu, na każdym wyjeździe. On był po prostu cały czas i zajmował się swoimi rzeczami - od A do Z. Człowiek orkiestra. Za swoją działalność w ogóle nie brał pieniędzy. To była jego pasja. Rządził twardą ręką, ale bardzo sprawiedliwie. Oczywiście niesnaski były, ale to wszystko było sprawiedliwe, jakby się z tym urodził - stwierdził Dariusz Lubczyński.
- Na razie jest nam bardzo ciężko - nie ukrywa wieloletni trener Dremana.
Z Komprachcic płynie jasny przekaz. Grzegorz Lachowicz był prawdziwym przywódcą. Człowiekiem, który brał na siebie mnóstwo obowiązków. Jego odejście jest olbrzymim ciosem dla klubu. Teraz trzeba wszystko odpowiednio poukładać pod kątem organizacyjnym, ale nikt z tego tytułu nie załamuje rąk. W Dremanie chcą prosperować jak najlepiej i kolejnymi zwycięstwami oddawać hołd zmarłemu prezesowi.
Prezesowi, który - dodajmy raz jeszcze - mocno zapisał się w historii polskiego futsalu. Po jego śmierci telefon Lubczyńskiego grzał się do czerwoności.
- Dostałem tysiąc telefonów. Dzwonili m.in. Rafał Franz, Błażej Korczyński, Marcin Kiełpiński... Nie dzwoniliby, gdyby go nie lubili - podkreślił nasz rozmówca, po czym głos załamał mu się do reszty...
Pewne jest jedno. Grzegorza Lachowicza w futsalowym środowisku wspomina się i będzie się wspominać bardzo pozytywnie. Najlepszą formą podsumowania tego wspomnienia będą słowa Jarosława Patałucha, który wyjawił, jak zapamięta prezesa Dremana Opole Komprachcice.
- Jako wspaniałego człowieka, otwartego, pełnego pasji i miłości do tego co robił. Prezesa który dbał o ludzi, bo dla niego oni byli najważniejsi. Mówił że "klub to nie zawodnicy, klub to ludzie". A jakim był człowiekiem najlepiej odda sytuacja, kiedy zostałem zwolniony z Brzegu po porażce jeszcze wtedy z jego klubem. Zadzwonił do mnie wieczorem zaraz po ogłoszeniu mojego odejścia i powiedział mi, że jest mu bardzo przykro i przeprasza, że za sprawą jego drużyny straciłem posadę. Którego prezesa byłoby na to stać? 4 dni później zadzwonił jeszcze raz i zapytał czy nie byłbym zainteresowany współpracą. Zaufał mi i jestem mu za to bardzo wdzięczny. Chciał, bym wraz z klubem zrobił kolejny krok naprzód. Jesteśmy mu to winni. Nie pozwolimy żeby jego ciężka praca poszła na marne. Chcemy by tam na górze, Grzegorz był z nas dumny - podsumował Jarosław Patałuch.
Czytaj także:
> Futsal: Piast Gliwice goni wicelidera
> Futsal: zaskakująca wpadka Constraktu Lubawa
Oglądaj NA ŻYWO mecze Fogo Futsal Ekstraklasy! (link sponsorowany)