Korespondencja z Nottingham, Piotr Chłystek
W niedzielę reprezentacja Polski w MŚ Dywizji IA przegrała po dogrywce 4:5 z Wielką Brytanią, ale wszyscy wielbiciele hokeja w naszym kraju są zgodni i twierdzą, że tak walczących Biało-Czerwonych dawno nikt nie widział. Z tymi obserwacjami nie polemizują sami gracze.
– Jestem w kadrze od kilkunastu lat i w tym czasie rozegraliśmy kilka świetnych meczów. Ale w konfrontacji z Brytyjczykami rzeczywiście nie można było nam odmówić determinacji i zaangażowania – mówił Marcin Kolusz po starciu z gospodarzami, w którym miał asystę. Następne spotkanie czeka Polaków we wtorek, gdy zmierzą się z Włochami. Ta batalia może zadecydować o losach awansu do elity.
– Były trener Podhala Nowy Targ Andrzej Słowakiewicz często mówił, że Włosi zawsze próbują grać w kanadyjskim stylu. Należy się spodziewać, że będą bardzo dobrze przygotowani indywidualnie, ale wierzę, że my będziemy lepszą drużyną, będziemy odpierać ataki i wykorzystywać swoje szanse. Przy okazji pozdrawiam trenera Słowakiewicza – uśmiecha się Kolusz, który wiele osiągnął, ale chyba jego kariera i tak mogła potoczyć się lepiej.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Polski koszykarz zszokował. "Prawdziwe czy oszukane?"
Nadzieja w Minnesocie
Był rok 2003. W czerwcu w Nashville odbył się niezwykły draft do NHL. Niezwykły choćby dlatego, że wówczas po raz ostatni z "jedynką" w naborze wybrano bramkarza (konkretnie Marca-Andre Fleury’ego, który trafił do Pittsburgh Penguins). Dla nas jednak na liście młodych talentów najważniejsza była obecność Marcina Kolusza. Sięgnęła po niego Minnesota Wild. Polakowi przypadł numer 157, więc nie było gwarancji, że szybko zadebiutuje w najlepszej lidze świata. Po drafcie Kolusz spędził sezon w ekipie Vancouver Giants w juniorskiej Western Hockey League, by potwierdzić swoje nieprzeciętne możliwości. Nie był to jednak udany okres dla niego i hokeista z Limanowej szybko wrócił do Europy.
Po krótkim pobycie w Podhalu Nowy Targ szukał szczęścia w Czechach i na Słowacji, ale nigdzie nie zagrzał miejsca. Z kraju ponownie wyjechał dopiero w sezonie 2020/21, gdy był już bardzo doświadczonym zawodnikiem i przestał być napastnikiem. Na obronę przestawił go kilka lat temu Tomasz Valtonen, który był trenerem Podhala i naszej kadry.
- Kiedy ta myśl pojawiła się w mojej głowie? W Nowym Targu nie miałem do dyspozycji zawodników, którzy tak dobrze rozumieją grę jak Marcin. W Polsce w ogóle jest ich niewielu. A on może grać jako obrońca, skrzydłowy i center. Mieliśmy w pewnym momencie w klubie dużo kontuzji, ale nie mieliśmy też środków na pozyskanie nowych zawodników. Marcin wtedy wypełnił jakąś lukę, bo wiedziałem, że sobie poradzi. Przy okazji też myślałem o kadrze. Ponieważ łączyłem pracę w Podhalu z tą w reprezentacji, to chciałem mieć dodatkowego defensora, który znakomicie czuje się z krążkiem na kiju. Jak widać było warto, bo do dziś Marcin gra na obronie, a w kadrze jest też głównym defensorem wykorzystywanym przy grze w przewadze – opowiada nam Valtonen, który przyjechał do Nottingham oglądać w akcji starych znajomych z Polski, ale też reprezentację Italii, bowiem są w niej zawodnicy klubu HC Pustertal, w którym obecnie pracuje.
We wspomnianym sezonie 2020/21 Kolusz trafił do klubów, z którymi związany był Valtonen. Najpierw przebywał w fińskim Vaasan Sport (polecił go tam Valtonen – były szkoleniowiec tego klubu), a później w słowackiej Dukli Michalovce, gdzie zespół prowadził właśnie urodzony w Piotrkowie Trybunalskim Fin. Z różnych względów to też nie był to dla niego idealny czas. Czego mu zabrakło do osiągnięcia sukcesu poza Polską? Na pewno nie umiejętności, bo te ma naprawdę wysokie, ale każdy, kto zna Marcina, wie, że to niezwykle spokojny i uprzejmy człowiek. Trudno go nie lubić. Być może jednak w kluczowych momentach nie starczyło mu zadziorności, by powalczyć o swoje i przetrwać gorsze chwile.
– Trudno powiedzieć, czy to rzeczywiście zadecydowało, bo nie znałem Marcina, gdy był draftowany i zaczynał karierę w seniorach. Mnie też pytają, dlaczego nie zadebiutowałem w NHL, skoro zostałem wybrany przez Detroit Red Wings w 1998 roku z dość wysokim numerem 56. Odpowiadam, że tak się stało, bo nie byłem wystarczająco dobry. Oczywiście, czasem możesz mieć też po prostu pecha. Dużo zależy od tego, kto jest trenerem, kto czego oczekuje. Dziś zastanawianie się nad tym, dlaczego Marcin nie zagrał w NHL nie ma już większego sensu – podkreśla Valtonen.
Nie chce zapeszać, ale...
Kolusz od lat jest jednym z kluczowych graczy naszej kadry. Wystąpił aż w czternastu turniejach rangi MŚ z rzędu. Przed rokiem w Tychach miał zagrać w imprezie mistrzowskiej 15. raz z rzędu, ale tuż przed startem zmagań w Dywizji IB okazało się, że nie wspomoże drużyny narodowej w walce o awans na zaplecze elity.
– Powodem są absurdalne przepisy narzucone przez Międzynarodową Federację Hokeja na Lodzie, czyli IIHF. Według nich, jako osoba niezaszczepiona przeciwko koronawirusowi, przed pierwszym meczem MŚ powinienem spędzić 7 dni na kwarantannie. Jeśli bym się na to zgodził, siedziałbym tylko w hotelu i co jakiś czas dostawał jedzenie do pokoju. Praktycznie od razu po wyjściu z niego miałbym wskoczyć na lód i walczyć w tak ważnym turnieju. To nienormalne! Czuję się świetnie, ale według tego regulaminu musiałbym się udać na kwarantannę z urzędu, nawet bez wykonywania jakiegoś testu sprawdzającego, czy jestem chory, czy wyjdzie mi wynik pozytywny. Zdrowy człowiek ma siedzieć na kwarantannie!? Nie zgadzam się na to, bo nie ma w tym żadnej logiki – tłumaczył przed rokiem na łamach "Przeglądu Sportowego". Były zatem obawy, czy Kolusz jeszcze będzie występował w reprezentacji.
– Jeśli zniosą idiotyczne przepisy, to tak. Zawsze chciałem grać w kadrze i nadal tak jest. Nie obrażam się na reprezentację, tylko na głupotę. Szkoda, że moja passa występów w MŚ została przerwana, ale oficjalnie nie rezygnuję z kadry i z gry w hokeja. Zrobię wszystko, by być jak najlepiej przygotowanym do kolejnego sezonu – deklarował i nie rzucał słów na wiatr, bo w zakończonych niedawno rozgrywkach Polskiej Hokej Ligi pomógł ekipie GKS Katowice obronić mistrzowski tytuł. Po sezonie dołączył do kadry, która teraz walczy w Nottingham o awans do elity. Biało-Czerwonych nie było w niej od 2002 roku, choć od tamtej pory kilka razy byli blisko powrotu na najwyższy poziom.
– To prawda – przytakuje Marcin, a gdy dopytujemy, kiedy było najbliżej, on na chwilę zawiesza głos, zastanawia się, aż wreszcie odpowiada: – Nie chcę zapeszać, ale powiem to. Myślę, że teraz jest najbliżej. Tutaj w Nottingham. Jesteśmy naprawdę bardzo zdeterminowani, by spełnić marzenia. Każdy z chłopaków w tej drużynie czuje się ważny, wspieramy się wzajemnie i zostawiamy serce na lodzie. Myślę, że to jest naszą największą siłą. Czasem pytają mnie, jaki moment w reprezentacji był dla mnie najlepszy. Mam nadzieję, że ten najlepszy jeszcze przede mną. Turniej w Nottingham może być moim ostatnim w kadrze, dlatego staram się korzystać z tego, że tu jestem i cieszyć się każdą chwilą – zaznacza na koniec Kolusz.
Czytaj także: Trener Polaków: Czujemy się oszukani