Pochodzi z Lancaster w amerykańskim stanie Pensylwania, a z Polską jest związany od dekady. W Polskiej Hokej Lidze występuje od 2013 roku (z roczną przerwą na grę w Kazachstanie) i w tym czasie zdobył sześć tytułów mistrzowskich z trzema różnymi klubami (jeden z STS Sanok, trzy z GKS-em Tychy, dwa z GKS-em Katowice). W listopadzie 2016 roku zadebiutował w reprezentacji Polski w meczu towarzyskim, a w kwietniu roku 2018, po otrzymaniu polskiego obywatelstwa i spełnieniu niezbędnych warunków formalnych, pierwszy raz zagrał w biało-czerwonych barwach w meczu rangi mistrzostw świata.
Brał udział już w czterech turniejach mistrzowskich dywizji 1A i 1B, a w tym ostatnim odniósł z kolegami duży sukces. W Nottingham polska drużyna z "Jaśkiem Murarzem" w bramce wywalczyła prawo gry w mistrzostwach świata Elity. Nasza reprezentacja wróci do niej po 22 latach przerwy.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: pamiętacie ją? 40-latka błyszczała w Madrycie
Od ośmiu lat jego żoną jest Polka, Kamila, którą poznał w czasie gry dla Orlika Opole. Oczkiem w głowie "Jaśka" jest jego mała córeczka. W rozmowie z WP Sportowefakty Murray mówi, czy lubi swój polski przydomek, jak dobrze radzi sobie z polskim językiem, wspomina debiut i najlepsze mecze w biało-czerwonych barwach i tłumaczy, dlaczego w tym roku nasza reprezentacja awansowała do elity. Opowiada też o swoich sportowych idolach i ciekawym hobby, w którym odnajduje spokój ducha.
Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Lubisz swój przydomek - "Jasiek Murarz"?
John Murray, bramkarz reprezentacji Polski w hokeju na lodzie: Lubię. Ma dla mnie pozytywny wydźwięk. Gdybym był na przykład sprinterem, to pewnie czułbym się z nim dziwnie, bo sugerowałby, że za szybki to ja nie jestem. Ale w przypadku hokejowego bramkarza słowo "Murarz" brzmi jak pochwała.
Kiedy pierwszy raz ktoś tak o tobie powiedział?
To było jeszcze w Sanoku, w moim pierwszym roku gry w Polsce. Ciągle ktoś nazywał mnie "Jasiek", a ja wtedy jeszcze nie rozumiałem polskiego i nie wiedziałem, o co chodzi. Ktoś mi wyjaśnił, czemu jestem "Jasiek Murarz", i stwierdziłem: "ok, ma to sens".
Sanok był twoim pierwszym polskim twoim klubem, trafiłeś tam w 2013 roku. W jakich okolicznościach?
Pierwszy raz pojechałem grać do europejskiego klubu trzy lata wcześniej - do Partizana Belgrad. Zaskoczyły mnie pieniądze, które mi zaoferowano - zarobek był zdecydowanie lepszy niż to, na co mógłbym liczyć w USA w lidze ECHL. Postanowiłem, że spróbuję czegoś nowego, a przy okazji zobaczę kawałek świata. W Serbii występowałem rok, na dwa kolejne sezony wróciłem do Stanów, ale kiedy znów pojawiła się możliwość gry w Europie, chętnie z niej skorzystałem. Po wiadomości od mojego agenta o możliwości gry w Polsce powiedziałem: "Jasne, brzmi dobrze. Wchodzę w to!".
Co wiedziałeś o Polsce, zanim tu przyjechałeś?
Interesuję się historią, głównie militarną i geopolityczną, więc wiedziałem na przykład o tym, co działo się w Polsce w czasie II Wojny Światowej. Czytałem też o roli Polaków w wojnach napoleońskich czy o Odsieczy Wiedeńskiej z 1683 roku.
Było coś, co na początku cię tutaj zaskoczyło?
Może to, jak trudno wymówić niektóre słowa. Do Sanoka leciałem przez Frankfurt, tam miałem przesiadkę do Rzeszowa. Nie zdążyłem na nią, więc podszedłem do okienka po nowy bilet, ale jak pani, która tam pracowała, zapytała mnie, do jakiego miasta mam lot, potrafiłem powiedzieć tyle, że do tego, które zaczyna się od R i Z. Jak już w Rzeszowie wylądowałem, oznaczenia na lotnisku wtedy wyglądały dla mnie tak, jakby ktoś wziął woreczek z literami do gry w "Scrabble", porozrzucał je i zostawił tam, gdzie upadły.
Po dziewięciu sezonach gry u nas chyba już całkiem nieźle sobie radzisz z tym polskim "Scrabble"?
Z moją wymową na pewno jest dużo lepiej, choć wciąż się męczę, kiedy widzę cztery czy pięć spółgłosek po kolei. Ale jak słyszysz, nazwę miasta Rzeszów potrafię wymówić. W klubowej szatni bywam tłumaczem dla innych obcokrajowców w zespole. Na co dzień mam zatem dużo do czynienia z polskim i radzę sobie, ale w porównaniu z angielskim jego gramatyka jest dość trudna. Cały czas się uczę. Przez ponad rok miałem swojego nauczyciela, teraz muszę znaleźć nowego. Wspomagam się też kilkoma aplikacjami.
Te dziewięć lat to dla ciebie sześć tytułów mistrzowskich z trzema różnymi klubami. Wychodzi na to, że "Jasiek Murarz" w bramce daje dużą szansę na złoto.
No tak, dołożyłem swoje do tych tytułów, ale sam ich nie zdobyłem. W każdym z moich polskich zespołów miałem wokół siebie dobrze zbudowane składy i bardzo dobrych, doświadczonych graczy. W GKS-ie Katowice jest na przykład Grzegorz Pasiut. Weteran, który gra w PHL już bardzo, bardzo długo i wie, co jest potrzebne, żeby wywalczyć mistrzostwo.
Pierwszy tytuł zdobyłem grając w Sanoku i zapamiętałem, że wszyscy wokół byli absolutnie zszokowani. Nie mogli uwierzyć, że pokonaliśmy w finale GKS Tychy. Ja podchodziłem do tego inaczej. Wiedziałem, że byliśmy w tamtym sezonie jednym z najlepszych zespołów w lidze i zrobiliśmy to, na co mieliśmy szansę. Później sam trafiłem do Tychów, przez Opole i Kazachstan, i tam zostałem mistrzem Polski trzy razy. Tychy to chyba jedyne miasto w Polsce, w którym widzi się na ulicach więcej hokejowych czapeczek, niż koszulek z nazwiskiem Lewandowski. Wciąż tam mieszkam, choć w dwóch ostatnich latach mistrzostwo świętowałem już z GKS-em Katowice.
W tym roku do szóstego tytułu mistrza dołożyłeś duży sukces z reprezentacją Polski - awans na mistrzostwa świata elity. W Biało-Czerwonych barwach zadebiutowałeś w 2016 roku, w meczu rangi mistrzostw świata w roku 2018. Jak trafiłeś do polskiej kadry?
Kiedy grałem w moim drugim polskim klubie, Orliku Opole zapytano mnie, czy jestem zainteresowany. Powiedziałem: pewnie, że tak. Żebym mógł wystąpić w mistrzostwach, musiałem dostać obywatelstwo. Trochę zajęło, zanim je otrzymałem, potrzebne było dużo papierkowej roboty, ale w końcu się udało. Cieszę się z tej decyzji i cieszę się występami dla Polski. Jak widzieliście, ostatnio osiągnęliśmy duży sukces.
Pamiętasz swój pierwszy mecz w Biało-Czerwonych barwach?
Graliśmy z Włochami. To było dla mnie trudne spotkanie, ale wygraliśmy je. Potem wszyscy mówili o tym, jak mocni są Włosi, że byli faworytami tego spotkania, a nie wygrali. Nie zdawałem sobie sprawy, że oni byli wtedy o poziom wyżej od nas. A teraz znów ich pokonaliśmy w mistrzostwach dywizji 1A i to był wyczyn, który dał nam awans do elity.
Dla ciebie to były już czwarte mistrzostwa dywizji 1A i 1B w barwach Polski. Co sprawiło, że właśnie w tym roku wywalczyliście powrót do ekstraklasy hokejowych reprezentacji po 22 latach przerwy?
Po pierwsze Rosja i Białoruś nie brały udziału w mistrzostwach. To zespoły, które grały w elicie, więc mieliśmy do niej o dwa kroki bliżej. Co do naszych rywali w turnieju dywizji 1A, to Korea Południowa nie była tak mocna, jak jeszcze kilka lat temu. Włosi chyba są teraz w lekkim dołku, w Nottingham byliśmy od nich lepszym zespołem. Naszym najsilniejszym przeciwnikiem była Wielka Brytania. Zakładałem, że awans wywalczymy my i Brytyjczycy.
W całej imprezie graliśmy z dużą pewnością siebie. Wiedzieliśmy, co mamy robić na lodzie, i wywiązywaliśmy się ze swoich zadań. Zaczęliśmy od wysokiego zwycięstwa z Litwą. Po nim poczuliśmy, że wywalczenie awansu może się udać. Mieliśmy świadomość, że potrzebujemy wygranej z Wielką Brytanią albo z Włochami. Podeszliśmy do tych dwóch kluczowych spotkań pewni siebie i zrobiliśmy w nich to, co trzeba było zrobić. Z Brytyjczykami przegraliśmy, ale po dogrywce, zdobyliśmy punkt. Stało się jasne, że wygrana z Włochami da nam awans. I takie mieliśmy nastawienie: wygrywamy z Włochami i wchodzimy do elity. To nas napędzało. Wierzyliśmy, że się uda i się udało.
Włochów pokonaliście 4:2, ale po tym meczu musieliście jeszcze ograć Koreańczyków i Rumunów.
Z Koreą początek mieliśmy trudny, ale golem na 2:0 na koniec pierwszej tercji złamaliśmy przeciwników. Od tego momentu już nie oglądaliśmy się za siebie. Z Rumunią zawsze gra się nam ciężko, trochę się obawiamy spotkań z tym zespołem. Zwykle jest tak, że jeśli wyjdziemy na prowadzenie, idzie gładko. Co innego jeśli to Rumuni pierwsi zdobędą gola, tak jak było w Nottingham. Ja nie mogłem zagrać w tym meczu i naprawdę się stresowałem, kiedy wyszli na prowadzenie. W pierwszej tercji dominowaliśmy, a mimo to schodziliśmy z lodu przegrywając. Na szczęście po przerwie szybko wyrównaliśmy i wtedy już wiedziałem, że będzie dobrze. Znów było jak z Koreą - zespół nie oglądał się za siebie i szedł po swoje.
Jaki będzie wasz cel za rok, w mistrzostwach Elity?
Teraz wywalczyliśmy prawo, żeby w niej być i wiemy, że dla polskiego hokeja to kamień milowy. Za rok będziemy chcieli iść dalej - zająć w grupie jakiekolwiek inne miejsce niż ostatnie i zapewnić sobie utrzymanie. Będziemy do tego potrzebowali co najmniej jednego zwycięstwa. Jeśli się uda, w kolejnym roku będziemy już wiedzieli, z czym wiąże się gra w elicie i może uda nam się ustabilizować taki stan rzeczy, w którym Polska występuje w mistrzostwach świata na tym poziomie.
Masz jakiegoś wymarzonego przeciwnika w tym turnieju?
Nigdy takich nie miałem, natomiast gdybym zagrał przeciwko reprezentacji USA, byłoby to pewną zabawną ironią losu.
Na pewno w starciu z hokejowymi potęgami będziemy potrzebować twoich świetnych występów w bramce. Który z dotychczasowych meczów dla Polski uważasz za swój najlepszy?
Przeciwko Białorusi, dwa lata temu w kwalifikacjach olimpijskich. Wygraliśmy 1:0, choć nikt się nie spodziewał, że w ogóle powalczymy o zwycięstwo. Przewidywano raczej naszą wyraźną porażkę. Pamiętam, że sam prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenka był wtedy zły. A my dzięki wygranej byliśmy o jeden mecz od awansu na igrzyska w Pekinie. Jako mój drugi najlepszy występ wskazałbym spotkanie z Kazachstanem we wcześniejszej rundzie kwalifikacji. Pokonaliśmy Kazachów 3:2, a dla mnie mecz był trochę sprawą osobistej dumy, bo znałem połowę sztabu rywali z czasów występów w lidze tego kraju.
Przeciwko Kazachstanowi obroniłeś wtedy aż 51 strzałów. To twój osobisty rekord?
Nie, zdarzało się więcej. Pamiętam, że kiedy grałem w Sanoku, w drugim meczu finałów PHL przeciwko GKS-owi Tychy obroniłem ich ponad 60. Mam nadzieję, że za rok w mistrzostwach Elity nie ustanowię nowego rekordowego wyniku. Wolałbym rekord jeśli chodzi o procent odbitych strzałów.
Dlaczego w ogóle wybrałeś sobie grę w bramce?
Lubię sobie żartować, że mój tata i starszy brat potrzebowali kogoś, komu będą mogli postrzelać, więc zrobili ze mnie swojego bramkarza. Kiedy jesteś dzieciakiem, sprzęt bramkarski robi na tobie wrażenie. Ze specjalnym kaskiem i parkanami zawodnik na tej pozycji wyróżnia się na lodzie. I wydaje mi się, że to mnie przyciągnęło.
Jakie cechy powinien mieć dobry hokejowy bramkarz?
Uważam, że musi być sprytny, nie tylko reagować na to, co się przed nim dzieje, ale też rozumieć to i przewidywać możliwe scenariusze. Trochę jak w szachach. Przydaje się też, jeśli ma w sobie odrobinę szaleństwa, bo bramka to stresująca pozycja. Jak zawalisz, od razu kilka tysięcy osób na ciebie narzeka i krzyczy. Nawet jeśli stracony gol niekoniecznie jest twoją winą. Żeby sobie z tym poradzić, musisz być trochę szalony.
Moimi sportowymi idolami byli Patrick Roy i Ed Belfour. Pierwszy był bardzo pewny siebie i świetnie rozumiał grę. Zawsze był w dobrym miejscu, właściwie ustawiony, wiedział gdzie poleci krążek, zanim padł strzał. A Belfour był doskonale przygotowany atletycznie, niezwykle szybki w swoich reakcjach.
A ty, dlaczego jesteś dobry?
Wydaje mi się, że z powodu mojego rozumienia sytuacji na lodzie. Wiem, co chcą robić przeciwnicy, grając przeciwko nam. I dlatego jestem w stanie być tam, gdzie trzeba we właściwych momentach, na przykład ustawiać się w dobrej pozycji do obrony strzału jeszcze zanim rywal go odda.
Słyszałem, że dobrze idzie ci też odnawianie starych mebli.
Lubię pracować w drewnie, odnajduję w nim piękno. Kiedy widzę stary kawałek drewna, widzę w nim też historię. I lubię ją zgłębiać, historia też jest jednym z moich zainteresowań. Odnowiłem na przykład krzesło z orzecha, które zrobiono w Wiedniu w latach 30. W swoim mieszkaniu w Opolu mam stół, który wykonano we Wrocławiu w 1905 roku. Udało mi się nawet ustalić, gdzie był las, w którym rosły drzewa, z którego ten stół zrobiono. Odnajdywanie historii w czymś tak naturalnym jak drewno jest dla mnie czymś niesamowitym. A sama praca nad renowacją daje mi spokój ducha. Wycisza mnie i pozwala zapomnieć o stresie.
Jak ci się podoba twoja rola w renowacji polskiego hokeja na lodzie w wydaniu reprezentacyjnym?
Ha, ha. Nie tylko ja to robię. Jednak cieszę się, że mogę być częścią zjawiska, które mam nadzieję właśnie zachodzi.
Minister sportu przyjął ważnych gości >>
Zagrał ponad 600 meczów w białoruskiej ekstraklasie. Jest blisko polskiego klubu >>