Koniec przepychanek Zagłębia Sosnowiec z PZHL-em

Blisko trzy miesiące Zagłębie walczyło o potwierdzenie do gry Łukasza Zachariasza oraz Martina Balczika. Klub zalegał z płatnościami wobec związku oraz byłych zawodników. Działacze centrali byli nieugięci i nałożyli na sosnowiczan zakaz transferowy. Ci wreszcie spłacili zobowiązanie i hokeiści wyjechali na lód.

W tym artykule dowiesz się o:

Na początku listopada Łukasz Zachariasz - za porozumieniem stron - rozwiązał kontrakt ze Stoczniowcem Gdańsk. Napastnik wrócił na południe Polski i ponownie związał się z sosnowieckim Zagłębiem, którego jest wychowankiem. 28-latek nie mógł jednak przez dłuższy czas wyjechać na lód. Powód? Klub nie był w stanie go potwierdzić w Polskim Związku Hokeja na Lodzie, gdyż otrzymał wcześniej zakaz transferowy. Wszystko przez zaległości finansowe wobec centrali oraz byłych graczy: Petra Hrubego, Antona Lezo, Mariusza Jakubika, Adam Kubalskiego czy obecnego szkoleniowca GKS-u Tychy - Jana Vavrecki.

Zagłębie powoli spłacało długi. Zakaz został odłożony, a PZHL wyznaczył kolejny termin spłaty. W tym czasie Zachariasz oraz pozyskany z Polonii Bytom, Justin Mazurek, tuż przed świętami Bożego Narodzenia zagrali w wyjazdowym meczu z Cracovią. Radość zawodników nie była jednak zbyt długa. Koniec grudnia był kolejną graniczną datą. Sosnowiczanie nadal nie uregulowali wszystkich zaległości i hokeiści ponownie zostali zawieszeni.

Dopiero w pierwszych dniach lutego klub spłacił zobowiązania. Doszło wreszcie do zamknięcia sprawy, która ciągnęła się niczym scenariusz brazylijskiej telenoweli. W piątkowym spotkaniu z Tychami Zachariasz ponownie założył łyżwy i wyjechał na lód. - Strasznie długo musiałem czekać. Najważniejsze jednak, że w końcu mogłem zagrać, bo do tej pory tylko trenowałem. A wiadomo, że nic tak nie mobilizuje jak mecz. Do play-off zostało nieco ponad tydzień, także muszę sporo nadrobić, aby wrócić do optymalnej formy - mówi Zachariasz, który występu nie może zaliczyć do udanych. - Załapaliśmy mnóstwo zupełnie niepotrzebnych przewinień. Z takim przeciwnikiem jak GKS nie da się wygrać w osłabieniu - kręci głową niepocieszony 28-latek, który za otrzymanie kary meczu zakończył pojedynek przedwcześnie.

Podobnie historia miała się z Martinem Balczikiem. 25-latek również czekał sporo czasu na występ. Trener Zagłębia, Milan Skokan, był szczególnie zadowolony, że w końcu zagrał, gdyż mógł załatać dziury w defensywie. W tej chwili szkoleniowiec ma do dyspozycji tylko trzech obrońców: Davida Galvasa, Oktawiusza Marcińczaka i Jerzego Gabrysia. Dlatego, pod nieobecność kontuzjowanych: Pawła Droni, Andrzeja Banaszczaka, Jarosława Kuca i Kamila Duszaka Czech spadł mu jak z nieba. - Martin grał ostatnio w pierwszej lidze czeskiej, ale miał dłuższy rozbrat ze spotkaniami o stawkę. Widać u niego zaległości. Powinien je jednak szybko nadrobić i wtedy będzie wzmocnieniem naszego składu - mówi Skokan.

Po jego debiucie można powiedzieć, że Balczik należy do tzw. "walczaków". Zawodnik nie bał się ostrych starć. Kilka razy spiął się z Tomaszem Wołkowiczem czy Michałem Woźnicą. A ze Sławomirem Krzakiem dochodził swych racji w pojedynku na pięści.

Komentarze (0)