Od euforii, po żal, smutek i niedowierzanie - oto, jak zapamiętamy MŚ w Krynicy

Prawdziwą huśtawkę nastrojów zafundowali swoim kibicom polscy hokeiści podczas MŚ Dywizji I Gr. B. Od euforii po żal, smutek i niedowierzanie - to chyba najlepsze określenie tego, co w minionym tygodniu wydarzyło się w "perle polskich uzdrowisk".

W tym artykule dowiesz się o:

Wynik - najmniej spodziewane rozstrzygnięcie

Chyba mało kto spodziewał się takiego scenariusza przed MŚ. Media i sami hokeiści mieli świadomość, że w tym turnieju faworyt jest tylko jeden - Polska. Różne były tytuły gazet, czy wiadomości w internecie. Mi w pamięci pozostał jeden: "Tego turnieju po prostu nie można przegrać". Dziś już wiemy, że przegraliśmy wygrany mecz, że przegraliśmy nasz awans, czyli to, co miało się w ogóle nie wydarzyć.

Przed turniejem Polacy rozegrali cztery mecze sparingowe. Co prawda przegrali wszystkie, ale mimo to byliśmy optymistami. Przecież naszymi rywalami były drużyny, które do potęg się nie zaliczają. Nie zaliczamy się również my, ale poziomem odbiegaliśmy jednak od nich. Pierwsze mecze turnieju to najmilsze zaskoczenie dla wszystkich. Polacy od mocnych uderzeń zaczęli udział w MŚ. Można śmiało powiedzieć, że rozgromiliśmy Litwę 9:0, a Rumunów odesłaliśmy do szatni z bagażem dziesięciu strzelonych goli. Po tych meczach niejeden kibic zadawał sobie pytanie: "Czy my jesteśmy tak mocni, czy nasi dotychczasowi rywale tak słabi?" Odpowiedź miał nam dać mecz z Holandią. W nim Polacy pokazali, że wcześniejsze wyniki to nie przypadek, wypunktowaliśmy swoich rywali jak wytrawny bokser, a z minuty na minutę nad naszym teoretycznie najmocniejszym rywalem zyskaliśmy przewagę. Wygrana 5:1 pokazała, że zmierzamy w dobrym kierunku. A awans mamy na wyciągnięcie ręki. Przed nami bowiem dzień przerwy i dwa pojedynki.

Można śmiało powiedzieć, że jeden. Bo meczu z Australią po prostu nie można było przegrać. Byliśmy spokojni, a na trybunach zastanawiano się, z jakim bagażem goli Australijczycy zjadą do szatni. W dużej mierze kibice liczyli na wynik dwucyfrowy. Tymczasem czwartkowe zawody były dla naszych hokeistów drogą przez mękę. Wygraliśmy 5:3, a wynik ten chluby nam nie przynosił. Nikt w sumie nie przywiązywał do tego wagi. Zagraliśmy małym nakładem sił i mimo wszystko zlekceważyliśmy rywali. Celem było zwycięstwo i to zostało osiągnięte. Nikt nie wrzucał już kamyczka do ogródka podopiecznych Wiktora Pysza. Mieliśmy dzień przerwy i spotkanie z Koreą Południową. Szybką i jak się później okazało nieobliczalną.

Podobno Koreańczykom miało starczyć sił na połowę spotkania, podobno mieliśmy ich dobrze rozpracowanych, podobno nikt nie wierzył, że ten mecz można przegrać. Tym bardziej, że prowadziliśmy 2:0. Tymczasem skończyło się wszystko na "podobno". Niezrażeni złym rozpoczęciem meczu rywale Polaków dążyli do zdobywania goli. Powoli, ale skutecznie osiągnęli swój cel. Ich gra była prosta, szybkie kontry, mocne podania na kija, co ważne oraz duża ruchliwość w tercji. Z tym wszystkim nie mogli sobie poradzić nasi zawodnicy. A przecież Koreę mieliśmy rozpracowaną… Ale nie da się wygrać strzelając tylko dwie bramki w meczu. Co z tego, że Leszek Laszkiewicz omijał Koreańczyków jak słupki w slalomie, co z tego, że mieliśmy przewagę fizyczną nad rywalem, której w efekcie i tak nie wykorzystaliśmy. Wypracowaliśmy sobie kilkadziesiąt sytuacji, ale za wszelką cenę chcieliśmy wjechać z krążkiem w bramkę. Kompletnie zapomnieliśmy o grze z naszymi obrońcami. A przecież już na otwarcie meczu Jerzy Gabryś uderzył spod niebieskiej i trafił! Wydaje się, że to była recepta na pokonanie Koreańczyków. Strzelać, strzelać i jeszcze raz strzelać, a nie jeździć w tercji, robić kółeczka, po czym stracić krążek i po kontrze oraz błędach własnych stracić bramkę. Czasu już nie cofniemy, ale wyciągnijmy wnioski z tego, co wydarzyło się w ostatnim dniu MŚ. W uzdrowisku Koreańczycy zyskali dużą sympatię i wynik meczu z Polską tego nie zmienił. Podczas odgrywania ich hymnu polscy kibice klaskali. Pokazali klasę i szacunek dla egzotycznego, jak dla nas rywala.

Kibice - to nasza wizytówka

Przed Mistrzostwami Świata w artykule "Mistrzostwa Świata promocją miasta, hokeja i krynickich kibiców" pisałem - "O takiej atmosferze, jaka towarzyszy naszym siatkarzom polscy hokeiści dziś mogą tylko pomarzyć. Marzenia jednak się spełniają." I spełniły się zwłaszcza w ostatnim dniu mistrzowskiego turnieju. Polscy kibice pokazali, że za swoimi hokeistami są w stanie przemierzyć setki kilometrów, by przez sześćdziesiąt minut gorąco ich dopingować. Nie zważając na to, że nieraz sama podróż trwa dłużej, niż sportowe widowisko. Ale atmosfera była wyczuwalna od początku tej imprezy. Podczas wszystkich spotkań biało-czerwonych dało się wyczuć wsparcie i dobrą zabawę na Sportowej 5. A oto przecież chodziło. Miało być hokejowe święto pod Górą Parkową i nie bójmy się tego powiedzieć - było! To może cieszyć - pełna hala kibiców, którzy pokazują, że ta upadająca dyscyplina sportu w naszym kraju wciąż ma wielu zwolenników. To cieszy, że Polacy nie zapomnieli, że w kraju nękanym kryzysami i kłótniami politycznymi można, chociaż na tydzień, na dzień, oderwać się do rzeczywistości. Przyjść i dobrze się bawić. Wielu kibiców delektowało się piwem, co jest swego rodzaju nowum na polskich taflach. W tym przypadku obowiązywały przepisy międzynarodowe, zezwalające na picie alkoholu na trybunach. I chociaż po niektórych było widać, że są już "weselsi", to kultura zawsze była od początku do końca. Dla tych, którzy z nami bawili się w tej hokejowej uczcie, to prawdziwe i niezapomniane przeżycie. Przeżycie, gdy cała hala oklaskuje polską reprezentację i śpiewa "Polska biało-czerwoni". Za to właśnie nam kibicom należą się brawa. Bo po raz kolejny pokazaliśmy, że kibice to nasza wizytówka. Brawo!

Organizacja MŚ - dużo pracy i czasu przyniosło pożądany efekt

To był organizacyjny koncert! Takiej organizacji zazdrościli nam kibice z innych miast, klubów. Zazdrościli nam hali, widowiska i dziękowali, że mogli razem z nami spędzić te chwile urlopu, dnia wolnego, czy też jednodniowego wypadu właśnie w tym miejscu. To chyba najlepsza rekomendacja tego, że jak już coś robimy, to robimy to tak, żeby wszyscy byli zadowoleni. I to nie pierwszy raz, czego organizatorzy mają pełną świadomość. Nie byłoby tego bez pracy wielu ludzi. Nie sposób jednym artykule wymienić wszystkich, dzięki którym przeżyliśmy tę hokejową przygodę w naszym mieście. Dlatego wszystkim, którzy przyczyniliście się do tego, że właśnie mieście odbyły się MŚ, sponsorom i organizatorom jeszcze raz wielkie słowa uznania. Mojej radości nie zmąci nawet fakt, że nie dane mi było otrzymać koszulki reprezentacji, choć bardzo liczyłem na tę pamiątkę, która przypominałaby mi cudowne chwile. Niestety, nasi hokeiści mają tylko po jednym komplecie… Jedno jest pewne - Krynica kocha hokej, a dla takich chwil jak te z zeszłego tygodnia warto żyć!

Komentarze (0)