Mariupol to jedno z tych miast, w których toczą się najcięższe walki z rosyjskim okupantem. Od kilku dni trwają tam ciężkie bombardowania. Nie dziwi więc, że wiele osób zdecydowało się na ucieczkę w bezpieczniejsze miejsce.
Taką decyzję podjął Eliezer Sherbatov. To kanadyjsko-izraelski hokeista, który występował w klubie HC Mariupol. W rozmowie z portalem tsn.ca opowiedział, że niedaleko hotelu, w którym mieszkał, nagle spadła bomba.
- O 5 rano śpię i nagle słyszę "bum". Nigdy nie słyszałem tak mocnego dźwięku. Nagle wszystko zaczęło się trząść. Kilka metrów dalej rozpoczęła się wojna - wspomina hokeista.
ZOBACZ WIDEO: Sporty zimowe nie są domeną Polaków? "Często nie mamy warunków, żeby trenować"
Trener szybko zebrał wszystkich zawodników i dał im wybór. Albo schronią się w Mariupolu, albo mogą szukać bezpieczniejszego miejsca. Sherbatov zdecydował się na powrót do Kanady, ale nie było łatwo wydostać się z Mariupola. Pociąg spóźnił się o dwa dni, a to było najmniejsze zmartwienie.
- Dostaliśmy telefon, że pociągi są ostrzeliwane. Co trzeci facet, który miał z nami jechać, mówił nagle: "Nie idę, bo nie chcę umrzeć". Powiedzieli nam, że jeżeli pojedziemy pociągiem, to szansa na przeżycie jest 50 na 50. Zostaje ci wybór. Zostajesz, idziesz do schronu i masz nadzieję, że nikt nie wrzuci do środka granatu, albo jedziesz pociągiem i masz 50 proc. szans na przeżycie. Wyobraź sobie, jak się czułem podczas 24-godzinnej podróży. Nazwałem ten pociąg "pociągiem śmierci", bo w każdej sekundzie myślisz, że możesz zostać postrzelony - opowiada Kanadyjczyk.
Na szczęście podróż zakończyła się sukcesem. Sherbatov już bezpiecznie dotarł do Kanady. Tego, co przeżył w Ukrainie, jednak nigdy nie zapomni. Najbardziej przerażał go fakt, że może już nigdy nie zobaczyć swojego dziecka i pozostałych członków rodziny.
"Nasi chłopcy ustawili się w kolejce na front". Wstrząsająca relacja z Lwowa >>
Putin zjednoczył najbardziej rosyjskie miasto na Łotwie >>