Czy warto grozić bojkotem igrzysk olimpijskich? "Historia uczy, że to ryzykowna sprawa"

Getty Images / Czy warto grozić bojkotem igrzysk?
Getty Images / Czy warto grozić bojkotem igrzysk?

- Zapytałem niedawno jednego z europejskich dyplomatów, co zrobić, żeby wywrzeć na MKOl-u presję w sprawie Rosjan i Białorusinów. Odpowiedział: Mówić, mówić i jeszcze raz mówić, bo kropla drąży skałę - mówi nam dr hab. Michał Kobierecki.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

[/b]Wtorkowa (28 marca) decyzja Komitetu Wykonawczego MKOL wywołała poruszenie w świecie sportu. Jak można przeczytać w wydanym komunikacie: "Komitet Wykonawczy Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego wydał zalecenie o pozwoleniu na starty Rosjanom i Białorusinom w sportach indywidualnych pod neutralną flagą".

Wiele krajów protestuje w związku z takim postawieniem sprawy na ponad rok przed IO w Paryżu, jednocześnie szukając dalszych możliwości zablokowania sportowców z Rosji i Białorusi.

Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: W swoich pracach naukowych badał pan, jak skutecznymi narzędziami w sportowej dyplomacji są groźba bojkotu i sam bojkot. Czy jeśli MKOl zdecydowałby się pozwolić Rosjanom i Białorusinom na start w igrzyskach olimpijskich w Paryżu, to groźba bojkotu ze strony krajów Zachodu powinna się pojawić?

Dr hab. Michał Kobierecki (Uniwersytet Łódzki), politolog, badacz interakcji między polityką a sportem w ujęciu międzynarodowym: Historia uczy, że jest to ryzykowna sprawa. Z jednej strony groźbą bojkotu można naprawdę wiele ugrać. W ten sposób państwa afrykańskie doprowadziły do wykluczenia Republiki Południowej Afryki z międzynarodowego sportu. W efekcie RPA nie uczestniczyło w igrzyskach od 1964 aż do 1988 roku. Był to jeden z elementów presji, które doprowadziły do zmian i porzucenia przez RPA ideologii apartheidu.

Z drugiej strony bywały sytuacje, gdy bojkoty niewiele dawały. W 1976 roku kraje afrykańskie chciały wykluczenia Nowej Zelandii za złamanie międzynarodowej izolacji RPA - nowozelandzka drużyna rugby przed igrzyskami w Montrealu pojechała tam na tournee. Mimo groźby bojkotu ze strony 29 państw, potem zrealizowanej, MKOl Nowej Zelandii nie wykluczył. Bojkot igrzysk w Moskwie w 1980 roku przez państwa zachodnie, ze Stanami Zjednoczonymi, na czele nie spowodował wycofania się Związku Radzieckiego z Afganistanu

Kiedy żądania krajów twardo deklarujących bojkot nie były spełniane, grożący znajdowali się w trudnej sytuacji. Spełnienie groźby oznaczało dla nich uderzenie we własnych sportowców, kibiców, odbieranie sobie możliwości uzyskania międzynarodowego prestiżu. A jej niespełnienie - podważenie własnej wiarygodności. Kiedy do bojkotów dochodziło, zwykle niewiele one dawały.

Co jest najlepszym przykładem na skuteczność groźby bojkotu?

Przykład Afryki z lat 60. Młode państwa afrykańskie, powstałe w wyniku dekolonizacji, obrały sobie za polityczny cel doprowadzenie do zniknięcia z mapy kontynentu krajów ustawowo rasistowskich. Chodziło o RPA oraz Rodezję, czyli dzisiejsze Zimbabwe. MKOl postępował wtedy podobnie jak dziś - nie chciał nikogo wykluczać z igrzysk ze względu na jego paszport. Jednak w roku 1964 RPA nie pojawiło się na igrzyskach w Tokio. Na kolejne, w 1968 w Meksyku, chciało wysłać reprezentację mieszaną rasowo, ale dla innych krajów Afryki to było niewystarczające. Kilkanaście z nich było gotowych do bojkotu i MKOl się ugiął.

Ugiął się również cztery lata później przed igrzyskami w Monachium. Sprawa dotyczyła wówczas Rodezji i była dość skomplikowana. Jeśli chodzi o sport w Rodezji, poziom dyskryminacji czarnoskórej ludności był nieznaczny. Doszło wtedy do porozumienia, które zakładało, że reprezentanci Rodezji pojadą do Niemiec korzystając z brytyjskich paszportów, które mieli jeszcze z czasów kolonialnych. To miało stanowić formę podważenia rodezyjskiej państwowości. Tymczasem reprezentacja Rodezji przyjechała do Monachium wykorzystując dokumenty o nazwie "olimpijska karta identyfikacyjna", co państwa afrykańskie potraktowały jako złamanie wcześniejszych ustaleń. Znów zagroziły bojkotem i dopięły swego.

A przykład groźby nieskutecznej?

Znowu kraje Afryki i ich wspomniany już przeze mnie sprzeciw wobec występowi Nowej Zelandii na igrzyskach w roku 1976. RPA było wtedy całkowicie poza międzynarodowym sportem, jednak jednocześnie starało się utrzymywać sportowe kontakty, z kim tylko się dało, żeby od tej izolacji uciec. Przed IO w Montrealu słynna nowozelandzka drużyna rugby zagrała w RPA kilka meczów towarzyskich i to spowodowało, że Afrykanie zaczęli się domagać wykluczenia Nowej Zelandii z następnych letnich igrzysk. MKOl, zapewne trochę poirytowany groźbami z poprzednich lat, stwierdził, że rugby nie jest dyscypliną olimpijską, więc żadnych działań nie podejmie. Wówczas zaczęły się dziać ciekawe rzeczy, które pokazują, jak poprzez groźbę bojkotu można się samemu zapędzić w kozi róg. Nie widząc szansy na osiągnięcie celu, kraje afrykańskie zaczęły deeskalować swoje żądania. Najpierw chciały przerwania tournee Nowozelandczyków. Potem jego potępienia. MKOl nie był jednak skłonny do ustępstw i grożący mieli do wyboru jedną z dwóch rzeczy: spełnić swoją groźbę lub przystąpić do igrzysk i stracić wiarygodność. Wybrali to pierwsze.

Kolejne letnie igrzyska, w 1980 roku w Moskwie, stały pod znakiem bojkotu aż 61 państw, w tym m.in. Stanów Zjednoczonych, Japonii czy Republiki Federalnej Niemiec. Powodem była interwencja wojsk radzieckich w Afganistanie. Czy po tej interwencji, która zaczęła się w grudniu roku 1979, były próby odebrania igrzysk Związkowi Radzieckiemu?

Takie były oczekiwania strony amerykańskiej i ówczesnego prezydenta Jimmy'ego Cartera, który stał się twarzą ruchu na rzecz bojkotu. Jednak idea przeniesienia igrzysk nie zyskała dużego poparcia i nie było szansy na jej realizację.

Sowieci zrewanżowali się nie wysyłając swoich sportowców na igrzyska w Los Angeles cztery lata później, na których zabrakło też reprezentantów kilkunastu państw z bloku komunistycznego, w tym Polski. Jaki był oficjalny powód bojkotu?

Względy bezpieczeństwa. Twierdzono, że w USA funkcjonuje dużo ekstremistycznych grup, które mogą stanowić zagrożenie dla sportowców z państw komunistycznych. Nie do końca było jednak tak, że bojkot Los Angeles był odwetem za Moskwę. Kilka miesięcy przed letnimi igrzyskami w stolicy ZSRR, odbyły się przecież zimowe igrzyska w amerykańskim Lake Placid i Sowieci wzięli w nich udział. A to było już po rozpoczęciu interwencji w Afganistanie, dyskusja o bojkocie moskiewskich igrzysk już wtedy trwała. Przygotowania sportowców do Los Angeles długo przebiegały normalnie. Do zmiany sowieckiego stanowiska doszło dopiero kilka miesięcy przed samymi igrzyskami, co wiąże się ze zmianami na szczytach kremlowskiej władzy.

Związek Radziecki raz zbojkotował igrzyska, ale ani on, ani potem Rosja, nigdy nie były z nich wykluczone. Co najwyżej Rosjanie startowali pod neutralną flagą, jak w 2021 roku w Tokio. Czy ich wykluczenie było kiedyś blisko?

Nie dostrzegam takiego przypadku. W okresie "zimnej wojny" MKOl starał się pokazywać jako organizacja apolityczna i nie chciał faworyzować świata zachodniego. Traktował ZSRR jak pełnoprawnego członka i nie poruszał kwestii łamania praw człowieka w tym kraju. Wygrywało podejście typu: musimy zachować neutralność, Związek Radziecki jest ważnym państwem w świecie sportu i powinien być w nim obecny.

Co powinna robić koalicja państw Zachodu, żeby przed Paryżem dopiąć swego, czyli doprowadzić do nieobecności Rosjan i Białorusinów na następnych letnich igrzyskach?

Kilka dni temu rozmawiałem na ten temat z jednym z europejskich dyplomatów. I zadałem mu podobne pytanie. Odpowiedział: Mówić, mówić i jeszcze raz mówić, bo kropla drąży skałę. Spotykać się z przedstawicielami MKOl-u, wysyłać dyplomatów do prezydenta tej organizacji Thomasa Bacha i w ten sposób przekonywać do swojej argumentacji. Nie wiem, czy to optymalne rozwiązanie, natomiast takie zaproponował praktyk.

W jednej ze swoich prac naukowych pisał pan o sportowej rywalizacji jako o formie konfrontacji politycznej. Praca dotyczyła wspomnianego okresu "zimnej wojny". Czy widzi pan w obecnej sytuacji podobieństwa do tamtych czasów?

Oczywiście. Wróciliśmy do czasów, w których polityka jest w międzynarodowym sporcie bardzo mocno obecna. Zawsze w nim była, ale w spokojnych czasach można trzymać ją na dalszym planie. Kiedy napięcie rośnie, jest to dużo trudniejsze, jeśli nie niemożliwe. Z perspektywy badacza związków między polityką a sportem jest to bardzo interesujący czas. Choć jako kibic z przykrością patrzę na to, jak kontrowersje natury politycznej biorą górę nad sportową walką.

Rozmawiał Grzegorz Wojnarowski, dziennikarz WP SportoweFakty.

Czytaj także:
"Mamy dylemat". Szef MKOl ponownie zabiera głos ws. Rosji
Koniec zawieszenia Rosjan?! Piszą o konkretnych warunkach