Z Paryża Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty
W tym czasie można dwukrotnie ułożyć Kostkę Rubika (rekord świata 3,13 sekundy), ułożyć z kart pasjansa (5 sekund), można też przebiec 60 metrów (6,34 s). Można też pobiec jak Aleksandra Mirosław i Aleksandra Kałucka. Po ścianie w górę, w stronę gwiazd. I stać się gwiazdami całej Polski.
To czekanie już było męczące. I choć momentami było tematem żartów, to był to śmiech przez łzy. Bo nikt z pracujących w Paryżu polskich dziennikarzy nie wyobrażał sobie, że żaden nasz sportowiec nie wywalczy na igrzyskach olimpijskich złotego medalu.
Bo żeby znaleźć ostatnie takie igrzyska w wykonaniu Biało-Czerwonych, kartki w encyklopedii "Polski Sport na Letnich Igrzyskach Olimpijskich" trzeba przewracać naprawdę długo. 1948, Londyn. Jednak wtedy mieliśmy na głowie zupełnie co innego, niż skupianie się na sporcie. Cały naród odbudowywał kraj po wojnie.
ZOBACZ WIDEO: "Prosto z Igrzysk". Stanowczy głos przed meczem z USA. "Bardzo nie lubię"
A dziś to Aleksandra Mirosław odbudowała nasze zaufanie. Że Polak na igrzyskach olimpijskich może wygrać. Bo jeśli do tej pory zwycięstw nie brakowało, to przede wszystkim w walkach o brązowe medale.
Już w eliminacjach rozbudziła apetyty pobiciem rekordu świata (6,06 s), by w decydujących biegach nie zawieść naszych oczekiwań. A nie było łatwo, bo w finale jej rywalka Chinka Lijuan Deng zaprezentowała się po prostu zjawiskowo - jeszcze dwa dni temu 6,18 s byłby nowym rekordem globu.
Gdy jednak Chinka pobiegła życiówkę, to i tak było to za mało dla Polki. 6,10 s dało jej upragnione złoto, wywołało łzy radości, które długo gościły w jej oczach. Bo poświęciła wszystko, żeby tu wygrać. Nawiązała współpracę z psychologiem, w ostatnich tygodniach odcięła się od mediów. Pełna koncentracja, żeby nic nie mogło rozproszyć.
I w Le Bourget Climbing Sport Venue była gwiazdą numer jeden. Francuscy spikerzy nie siłowali się na wyszukane słownictwo opisując jej popisy. "Unbelievable, unbelievable! (tłum. niemożliwe, niemożliwe)" - niosło się tylko z głośników po jej startach, wszystko oczywiście w tumulcie braw. Jej pozycja była tu znana od pierwszego startu.
Gdy kibice tylko słyszeli jej nazwisko, podnosili wzrok w kierunku wspinaczkowej ściany. Ciekawe, czy wiedzieli, że jeszcze kilka lat temu uczyła wychowania fizycznego w szkole podstawowej, a w młodości była pływaczką. Wspinaczka miała być na chwilę. No trudno, nie wyszło.
Ale nie mniejszą radość przeżywa Aleksandra Kałucka, która zdobyła brązowy medal. 22-latka z Tarnowa swoim optymizmem mogłaby obdzielić kilka osób. Oczywiście, trudno się smucić po tak znakomitych występach na igrzyskach olimpijskich. Ale jak słyszymy, ona już taka jest. Choć przecież nie widzi na lewe oko i sama mówi, że nie wie, jak to jest normalnie widzieć.
- Nie będę ukrywała, że ta informacja wyszła od mojej mamy. Nie chciałam, żeby ludzie o tym wiedzieli, bo nie potrzebuję współczucia. Mi to nie przeszkadza. Mam tak od urodzenia, więc nie wiem, co znaczy normalnie widzieć. Tylko słabi szukają jakiejś wymówki - mówiła kiedyś o swojej sytuacji, nie o problemach.
Czy coś więcej trzeba dodawać? Tylko słuchać, czytać i zapamiętać.