W niepozornym hangarze na warszawskim Targówku Fabrycznym rocznie polscy specjaliści analizują blisko osiem tysięcy próbek moczu i krwi pobranych od sportowców z Europy i Azji. Polskie Laboratorium Antydopingowe jest jednym z zaledwie 30 tego typu ośrodków na świecie i jedynym w Polsce akredytowanym nieprzerwanie od 2004 przez WADA (Światową Agencję Antydopingową). Sprzęt, w który jest wyposażone, jest wart kilkadziesiąt milionów złotych. Pojedyncze urządzenia kosztują nawet 2-3 miliony złotych. Do tego kilka gigantycznych chłodni i własne agregaty prądotwórcze. W związku z tym nawet kilkugodzinna przerwa w dostawie prądu nie spowodowałaby rozmrożenia tysięcy próbek pobranych od sportowców, które są przytrzymywane w -20 stopniach (mocz), a niektóre w aż -80 stopniach Celsjusza (krew) nawet 10 lat. W Polsce trudno znaleźć drugie laboratorium z taką różnorodnością technik.
Będą musieli pracować na trzy zmiany
Wkrótce przed polskimi badaczami największe wyzwanie w historii tej instytucji. Podczas 12 dni rywalizacji w igrzyskach europejskich organizowanych w tym roku w Krakowie (21.06-2.07) badacze będą dostawać do analizy nawet 200 próbek dziennie. Ekstremalna będzie nie tylko liczba próbek, ale także czas na ich przebadanie - wynik badania trzeba będzie podać w 48 godzin (przy rutynowej analizie robi się to w 20 dni).
Przygotowania do tego wyzwania już trwają, a dotychczasowych 28 specjalistów dostanie w tym wyjątkowym czasie wsparcie ze strony studentów oraz specjalistów pracujących na co dzień w innych laboratoriach antydopingowych.
Aby zdążyć na czas, trzeba będzie pracować także w nocy. Widok prowizorycznych leżanek w laboratorium nie jest zresztą niczym nowym, bo takie sytuacje zdarzały się już podczas innych dużych imprez organizowanych w Polsce, jak choćby Euro 2012. Zresztą praca do późnych godzin wieczornych to dla nich nic nadzwyczajnego.
- To nie jest praca od ósmej do szesnastej i po upływie ustawowego czasu nie można sobie tak po prostu wyjść. W próbkach zachodzą procesy chemiczne, które nie mogą czekać, dlatego każdy badacz musi być przygotowany, że czasem trzeba zostać do późnych godzin nocnych. O ile zamrożony mocz po dostarczeniu do laboratorium może poczekać do rana, to już choćby krew pobrana pod kątem badania paszportu biologicznego nie może być zamrożona. Jeśli transport trafi do nas o godz. 23, to pracownik musi się tym zająć od razu - mówi prof. Dorota Kwiatkowska, dyrektor Polskiego Laboratorium Antydopingowego.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: poznaj człowieka, który strzela gole w... budowlanych rękawicach
Aby wyniki badań były wiarygodne, liczy się nie tylko doświadczenie, wiedza i ogromny profesjonalizm badaczy, ale także warunki podczas transportu i czas dostarczenia próbki do laboratorium.
Tuż przed wybuchem wojny w Ukrainie do Polski miała dotrzeć samolotem większa partia próbek z tego kraju. Ze względu na zatrzymane loty i problemy logistyczne udało się je dostarczyć do Warszawy dopiero miesiąc później. O ile mocz przebadano bez problemu, to krew nadawała się już tylko do utylizacji.
Mogą liczyć tylko na własne umiejętności
Choć specjalistyczne maszyny kosztują dziesiątki milionów złotych, to największą wartością warszawskiego laboratorium są doświadczeni badacze. Pracują na wyjątkowo czułych urządzeniach i wciąż to właśnie oni wykonują tutaj najważniejszą pracę. Codziennie analizują setki chromatogramów, zdjęć i innych danych porównując próbki sportowców z substancjami wzorcowymi substancji zakazanych.
To zupełnie inna praca niż w laboratoriach szpitalnych, gdzie wrzuca się próbkę i aparatura po kilku minutach sama drukuje wyniki z sugestiami, czego jest za dużo albo za mało.
- U nas po badaniu na ekranach wyświetlają się "jedynie" setki chromatogramów (specjalistycznych diagramów - dop. aut.), które muszą zostać poddane wnikliwej analizie. Nic nie wyświetla się na czerwono, nie ma wykrzykników - przyznaje prof. Kwiatkowska.
Choć nie jest to łatwa praca, a zarobki analityków przeważnie nie przekraczają 10 tysięcy złotych, to chętnych do spróbowania swoich sił nie brakuje. Na ostatnie ogłoszenie pracy odpowiedziało ponad 200 chętnych. Choć proces rekrutacji jest wyjątkowo restrykcyjny, a dostać tę pracę mają szansę tylko najlepsi absolwenci chemii, farmacji czy biotechnologii, to prawdziwa nauka zaczyna się dopiero za drzwiami laboratorium. Wiele osób rezygnuje w trakcie pierwszego roku pracy, a wiążące wyniki mogą wydawać pracownicy, którzy przeszli wieloletnie szkolenia.
Poza nieregularnymi godzinami pracy, dochodzi także spora presja. Choćby jeden mały błąd przy interpretacji wyników może zakończyć się zawieszeniem akredytacji WADA i zamknięciem placówki.
WADA ich testuje
Każda próbka sportowca jest analizowana przez dwóch ekspertów. Oczywiście, gdy tylko pojawią się wątpliwości, co do interpretacji, zwoływane jest ich szersze grono. Zdarzają się przypadki, które konsultowane są z ekspertami z innych akredytowanych laboratoriów i WADA, np. interpretację wyników analizy erytropoetyny (EPO). Każdy wynik musi być z kolei zatwierdzony przez dyrekcję laboratorium.
Niejednokrotnie konieczne jest przeprowadzenie dodatkowego śledztwa poprzez wykonanie dodatkowych badań i zebrania dodatkowych informacji przez organizację antydopingową. Zdarza się więc, że cała procedura trwa wiele miesięcy.
Każda z procedur analitycznych w laboratorium musi być zgodna z przepisami WADA. Ponadto, cyklicznie przeprowadzane są testy biegłości dla wszystkich akredytowanych laboratoriów.
Kilka lat temu WADA zaleciła wszystkim laboratoriom wymianę aparatury do badania parametrów krwi. Trzydziestu akredytowanym instytucjom nakazano zakup tych samych analizatorów i uruchomienie ich w tym samym dniu. Chodziło o to, by laboratoria w odległych zakątkach ziemi, jak w Bloemfontein, Pekinie czy Warszawie stosowały dokładne te same metody, a wyniki uzyskane w różnych laboratoriach mogłyby być ze sobą porównywane.
Poszukiwania odpowiedniego mleka
Zanim jednak do tego dojdzie, aż do wydania ostatecznego wyniku każda próbka przechodzi długą drogę i jest badana pod kątem tysięcy zakazanych związków chemicznych na kilka różnych sposobów.
- Próbka moczu już na wstępnym etapie jest przelewana do 6-7 mniejszych probówek, a każda z nich trafia do innej części laboratorium. W każdej pracowni poddawana jest testom porównawczym na obecność wielu substancji zakazanych (niekiedy nawet ponad 200 - dop. aut.). Wyniki z jednej probówki pojawiają się na monitorach po około 25 minutach i podlegają skomplikowanej interpretacji. Podczas igrzysk europejskich wszystkie sprzęty będą pracowały praktycznie bez przerwy - opowiada prof. Kwiatkowska.
Wykrycie w próbce erytropoetyny, czyli słynnego EPO, z którego używania zasłynął choćby Lance Armstrong i duża część kolarskiego peletonu, w środowisku uważane jest zawsze jako największy sukces badaczy. Nie ma się zresztą czemu dziwić, bo każde takie badanie to nie lada wyzwanie, a analiza jednej próbki potrafi trwać nawet trzy dni niemal nieustannej pracy. Z uwagi na właściwości fizjologiczne EPO, zazwyczaj pod kątem tej substancji badane są próbki przedstawicieli dyscyplin wytrzymałościowych. W warszawskim laboratorium specjaliści od badania tej właśnie substancji mają osobne laboratorium.
Na najważniejszej maszynie przyklejona jest z kolei ściągawka dla badaczy, która śmiało może być uznana za symbol tego miejsca - wydruk idealnej próby z wykrytą erytropoetyną.
- Takie badanie jest wyjątkowo skomplikowane, bo w tym procesie liczy się każdy szczegół, jak choćby odpowiednie rękawiczki, jakość wody, a nawet odpowiednie... mleko, które traktowane jest jako podstawowy odczynnik. Każdy z tych elementów może utrudnić wykrycie EPO. Zajęło nam naprawdę sporo czasu, zanim trafiliśmy na idealne odczynniki. Pamiętam, że długo musiałam się tłumaczyć, dlaczego laboratorium antydopingowe zamawia tyle mleka i akurat tego z Gostynia - dodaje Kwiatkowska.
Badają... szpinak
Laboratorium to jednak także idealne miejsce do badań naukowych. Ostatnio obiektem zainteresowań badaczy stał się... szpinak, który może okazać się kolejną naturalną substancją mogącą mieć wpływ na poprawę osiągnięć sportowców. Pierwszą i najbardziej znaną jest mak, a sportowców się ostrzega, iż jedzenie go niekiedy sprawia, że w ich organizmie może pojawić się zbyt duże stężenie morfiny.
- Ekdysteron zawarty w szpinaku faktycznie ma działanie zbliżone do niektórych substancji steroidowych. My sprawdzaliśmy, jak jedzenie szpinaku i jego obróbka termiczna wpływają na stężenie tej substancji w organizmie. Okazuje się, że to kolejny ciekawy trop, a już stosunkowo niewielkie ilości dają się wykryć podczas testów. Naszymi badaniami zainteresowała się WADA i weźmie je pod uwagę przy tworzeniu przyszłych wytycznych - dodaje prof. Kwiatkowska.
Naukowcy badali nie tylko wpływ szpinaku i maku. Sprawdzali też m.in. stężenie klenbuterolu (znanego środka na spalanie tłuszczu) w mięsie i wpływ zjedzenia kawałka mięsa zawierającego niedozwoloną substancję na jej stężenie w ludzkim organizmie.
To wszystko być może brzmi jak zabawa, ale wnioski z każdego takiego testu pomagają później naukowcom w codziennej pracy.
Robią wszystko, by utrudnić pracę
Co do zasady, do laboratorium nie mają wstępu osoby postronne, a wyjątek stanowi procedura badania próbki B. Sportowiec za powtórną kontrolę płaci tysiące euro, a w pakiecie dostaje prawo do przypatrywania się osobiście całej procedurze.
- Mieliśmy kilka przykrych doświadczeń ze sportowcami, którzy nie mogli się pogodzić z wykryciem substancji zakazanych w ich próbce i podczas badania próbki B zachowywali się fatalnie. Krzyczeli, chodzili krok w krok za naszymi pracownikami i robili wszystko, by ci popełnili błąd. Zgodnie z przepisami taka osoba jest automatycznie wykluczana z procedury badania próbki i za niewłaściwe zachowanie może ponieść dodatkowe sankcje dyscyplinarne - dodaje prof. Kwiatkowska.
Jeden procent ryzyka śmierci
Choć agencje antydopingowe wydają się ciągle pozostawać w tyle za pomysłowymi oszustami, to metody nieuczciwych sportowców wcale nie są bardzo wyrafinowane.
W badanych próbkach wciąż daje się znaleźć substancje steroidowe, które na moment pojawiły się w lekach stosowanych w latach 60., ale szybko zostały uznane za zbyt toksyczne. Dziś chemicy "z podziemia" wracają do tych nieudanych pomysłów i dodają te zakazane substancje do różnych suplementów.
- Nieuczciwi sportowcy często powtarzają schematy z przeszłości. Ciągle trwają poszukiwania nowych pochodnych amfetaminy, metaamfetaminy czy testosteronu. My analizujemy wyniki nie tylko pod kątem substancji zakazanych, ale także nowych, mogących być substytutem dotychczas stosowanych substancji - dodaje prof. Kwiatkowska.
Zresztą nawet dziś wykrywane są zarówno substancje zakazane, jak i substancje monitorowane, czyli takie, które są obserwowane i niedługo mogą trafić na listę zakazaną.
Aby już więcej nie dać się przechytrzyć, WADA podpisała niedawno porozumienie z jednym z globalnych producentów leków, by ten już w fazie badań klinicznych dostarczał testowane substancje, które mogą być z powodzeniem stosowane przez nieuczciwych sportowców. Wszystko po to, by tym razem nie było sytuacji, że niektóre substancje zostaną odkryte przez badaczy antydopingowych kilka czy kilkanaście lat później, niż zrobią to sportowcy ze swoimi sztabami.
- Pracuję już tutaj wiele lat, ale wciąż nie potrafię zrozumieć, dlaczego sportowcy gotowi są ryzykować własne życie. Przy najbardziej toksycznych ze stosowanych substancji jest niemal pewne, że w niektórych przypadkach ich spożycie zakończy się przedwczesną śmiercią - mówi Kwiatkowska. - Zakazane substancje rujnują organizm w stopniu, który trudno sobie wyobrazić. To nie przypadek, że Lance Armstrong zachorował na raka. Jeśli ma się wrodzone predyspozycje, to przyjmowanie substancji zakazanych, choćby przez krótki czas, może zakończyć się nowotworem - przyznaje dyrektor laboratorium.
Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty
O pracy kontrolerów POLADA i sposobach sportowców na uniknięcie kontroli pisaliśmy TUTAJ.
Czytaj więcej:
Legenda ma propozycję dla PZM
GKM długo nie odda zawodnika?