Do Gilowic na kwaśnicę i golonkę - rozmowa z Tomaszem Adamkiem, mistrzem świata IBF w wadze junior ciężkiej

Tomasz Adamek zostawił w Ameryce żonę i córki, by przylecieć do Polski i spotkać się z szefami Polsatu Sport oraz ustalić kalendarz najbliższych walk. Mistrz jest rozchwytywany przez media, ale znalazł także czas na długi wywiad z portalem SportoweFakty.pl. Było trochę wspomnień, planów na przyszłość, a rozmowę skończyliśmy na Gilowicach, gdzie szykują "Góralowi" wspaniałe przyjecie z kwaśnicą i golonką w rolach głównych. - Jestem u szczytu kariery, ale nie zamierzam walczyć do czterdziestki. Muszę najlepiej jak się da wykorzystać najbliższe cztery, pięć lat. Później wrócę do kraju - powiedział Adamek.

W tym artykule dowiesz się o:

Wojciech Potocki: Po ostatnim zwycięstwie z Johnathonem Banksem, wszyscy zastanawiają się z kim teraz pan się zmierzy. Zanim do tego przejdziemy, niech pan powie czy pamięta pan swój pierwszy zawodowy pojedynek sprzed dziesięciu laty.

Tomasz Adamek: Oczywiście, że pamiętam. Boks to całe moje życie, moja pasja, więc często wracam do moich poprzednich walk i nie zapominam z kim walczyłem. Dziesięć lat to w końcu nie jest tak wiele. A wracając do pierwszego pojedynku, to walczyłem w Anglii i nie trwało to długo, bo niecałą rundę (śmiech).

A która z 38 stoczonych walk była dla pana najtrudniejsza? Może jedyna przegrana z Chadem Dawsonem?

- Na pewno nie. Z Dawsonem walczył inny Adamek, to nie byłem ja i wszyscy to widzieli. Gdybym się dzień wcześniej nie rozchorował, to pokazałbym mu jaki jestem naprawdę. Trudna, chyba nawet najtrudniejsza była moja pierwsza walka z Paulem Briggsem, kiedy musiałem walczyć że złamaną kością nosową. Można powiedzieć, że był to najbardziej bolesny pojedynek w karierze.

Trochę powspominaliśmy, to teraz porozmawiajmy o tym, co przed panem. Wszyscy wokół mówią o propozycjach. Evander Holyfield, Bernard Hopkins, może Andrzej Gołota, ostatnio wyskoczył też Marco Huck. Do którego przeciwnika jest panu najbliżej? Z którym chciałby pan walczyć najszybciej?

- Wybiorę tę propozycję, która będzie dla mnie najlepsza finansowo. Boks to w końcu mój zawód i pięściami zarabiam na życie. Bernard Hopkins ma na pewno wielkie nazwisko i, co ważne, stoi za nim telewizja HBO, a nie oszukujmy się, w Ameryce, a także w Europie decyzje o tym, z kim walczysz bardzo często są dyktowane przez wielkie stacje telewizyjne. To one wykładają kasę i wybierają rywala. Telewizja Polsat naciska też na walkę w Polsce. Mówiąc szczerze, żadnego z tych rywali, których pan wymienił, nie boję się i z każdym mogę walczyć.

A który z potencjalnych rywali byłby najbardziej wymagający?

- Każdy jest wymagającym przeciwnikiem, bo każdy z nich ma dwie ręce i wie do czego one służą w ringu. Najtrudniejszym rywalem byłby jednak Hopkins. Chociaż Holyfield to też wielkie nazwisko, mistrz świata, który w wieku 48 lat potrafi bardzo mocno uderzyć i znokautować rywala.

Negocjacje trwają. Z kim są najbardziej zaawansowane

- Na razie zbieramy wszystkie propozycje "do kupy" i rozważamy je. Mam nadzieję, że pod koniec przyszłego tygodnia uda się podpisać kontrakt.

Odejdźmy na chwilę od ringu. Jak się pan czuje w Ameryce? Mieszka pan w New Jersey z rodziną. Córki już chodzą do szkoły...

- No właśnie, obie chodzą do katolickiej, amerykańskiej szkoły i już się trochę boję, że za cztery czy pięć lat nie będą chciały wracać do kraju (śmiech). Po tych kilku miesiącach widzę, że bardzo im Ameryka odpowiada. A ja? Na razie muszę pobyć w Stanach. Co będzie później, jeszcze nie wiem. Czasami myślę, że zostanę tam jeszcze długo, potem znowu, że wrócę do Polski. A jak będzie, to czas pokaże.

Kiedy pan wyjeżdżał z Polski, to nikt w Stanach, poza fachowcami, nie wiedział kto to jest Adamek? Teraz to się zmieniło?

- Tak, szczególnie po ostatniej walce. Na ulicy podchodzą ludzie, pytają, proszą o wspólne zdjęcia. Zaskoczę pana, to nie są tylko Polacy, ale Hiszpanie czy na przykład Meksykanie. Czuję się coraz bardziej rozpoznawalny, co mnie zresztą bardzo cieszy. Na ostatnią moją walkę przyszło ponad trzy tysiące kibiców więcej niż wcześniej. Mam nadzieję, że na kolejną wybierze się ich jeszcze więcej, a za trzy, może cztery walki będzie mnie oglądać dwadzieścia parę tysięcy fanów.

Jak pan przyjął gest Cunninghama, wymachującego podczas pana ostatniego pojedynku polską flagą?

- Cóż, chłop szuka możliwości rewanżu. Ja mu się nie dziwię, bo to w końcu jest także jego praca i musi jakoś zarabiać na życie. Każdy ma do tego prawo.

Po dziesięciu latach zawodowej kariery ma pan trzy pasy mistrzów świata prestiżowych federacji. Jakie jeszcze marzenia sportowe ma Tomasz Adamek?

- Pierwszym marzeniem było zdobycie tytułu mistrza świata. Gdy go już miałem, przeszedłem kategorię wyżej i też wywalczyłem mistrzowski pas. Teraz została już tylko jedna kategoria - ciężka. Może jeszcze nie teraz, ale nachodzą mnie takie myśli. Największy problem będzie z moją naturalna wagą. Lecz za dwa trzy lata... Kto wie? W boksie wszystko jest możliwe.

Co czuje bokser, który wchodzi na ring, by zmierzyć się z takimi gladiatorami jak Hopkins czy Holyfield?

- Pomijając sprawy finansowe, pokonując któregoś z tych rywali, sam staję się megabokserem. Nie boję się żadnego z nich. Gdybym zaczął się bać, to musiałbym zakończyć karierę. Wchodzę między liny i myślę tylko o tym, by pokonać przeciwnika. Nieważne, czy ma on dwa metry wzrostu, czy tylko metr z kawałkiem. Nikogo nie lekceważę w ringu i do każdej mojej potyczki przygotowuję się bardzo solidnie.

Czy Holyfield to jedyny kandydat, z którym chciałby pan zmierzyć się w wadze ciężkiej?

- On mi najbardziej odpowiada jeśli chodzi o wagę. Waży niewiele ponad sto kilogramów, a ja 95 i to powoduje, że nie czułbym się źle w takiej walce. Gdybym miał teraz "robić wagę", to chyba byłoby to niemożliwe.

Waga ciężka to jednak ogromne ryzyko. Andrzej Gołota mówi, że wygra z panem jedna ręką.

- Ja to traktuję trochę inaczej. Staram się przed pojedynkiem nie grozić rywalowi. Wchodzę na ring i wykonuję po prostu swoją robotę. Wtedy już nie liczy się to co mówiłeś wcześniej, ale to, co naprawdę pokażesz przez niecałe czterdzieści minut na ringu. Wtedy dopiero widać kto ma charakter i serce do walki.

A jak te czterdzieści minut pana roboty odbierają najbliżsi: żona, dzieci?

- Nie siedzę w jej sercu, ale mówi, że się bardzo stresuje. Cóż, takie życie. Mąż już nie zmieni zawodu (śmiech). Córki tylko raz oglądały moją walkę na żywo, bo po prostu nie chcę zabierać na takie widowiska dziewczynek. Gdyby to byli chłopcy, to pewnie by oglądali. Ale dziewczynki? To nie dla nich.

Czyli ani Roksana, ani Weronika nie wyjdą na ring, tak jak niektóre córki wielkich mistrzów?

- Nie ma mowy. Na dwieście procent nie!

Ma pan 32 lata. Jak długo zamierza pan jeszcze boksować?

- Nie chcę, tak jak niektórzy, walczyć do czterdziestki, ale teraz nie czuję się zmęczony i chciałbym wykorzystać okazję. Trudno dzisiaj powiedzieć, czy będzie to cztery, czy pięć lat. Na razie zbyt wielu ciosów w głowę nie przyjąłem, wagi już nie muszę zbijać, wiec mogę walczyć na pełnych obrotach.

Niedawno rozmawialiśmy z Krzysztofem "Diablo" Włodarczykiem i on mówi, że może z panem walczyć o każdej porze i w każdym miejscu świata. Co pan na to?

- Świetnie, ja wciąż powtarzam, że mogę stoczyć pojedynek z każdym, jeśli tylko znajdą się promotorzy czy stacja telewizyjna, która wyłoży odpowiednie pieniądze na stół. Podpisujemy kontrakt i walczymy.

A poważnie. Myśli pan o takiej walce?

- W Stanach taka walka by się na pewno nie sprzedała. Ale w Polsce? Czemu nie? Myślę, że gdyby się znalazł promotor, to mogłoby być ciekawie. Ja jestem otwarty na różne propozycje.

Jaki termin jest pana zdaniem optymalny, by wyjść znowu na ring?

- Mam propozycję, by 29 maja walczyć w Polsce, albo w drugi weekend czerwca w Nowym Jorku i to są dwa terminy, które bierzemy bardzo poważnie pod uwagę.

Dużo mówił pan o promotorach, z którymi wcześniej też było trochę kłopotów. Wystarczy wspomnieć Dona Kinga, czy Bogusława Bagsika. Czy współpraca z Main Events, Ziggy Promotions i Andrzejem Gmitrukiem może się kiedyś "posypać"?

- Nie ma takiej możliwości. Tak już zostanie do końca mojej kariery. Na sto procent!

A który z promotorów ma decydujący głos jeśli chodzi o wybór przeciwników?

- Ja! (śmiech). To jest układ partnerski, ale zawsze decyzja o tym, z kim walczyć należy do mnie. W końcu to ja wychodzę później na ring.

W ciągu 10 lat zdobył pan trzy pasy mistrzowskie na ringu i jeden otrzymał w dowód uznania od miesięcznika The Ring. Który z nich jest dla pana najważniejszy?

- Myślę, że każdy jest ważny. Te, które zdobyłem na ringu, są przyznane przez prestiżowe federacje, a ten czwarty jest efektem moich dokonań w boksie.

A może najważniejszy pas jeszcze na pana czeka?

- To niewykluczone. Może pomyślę o drugim pasie w junior ciężkiej, a może wskoczymy jeszcze wyżej? Wszystko może się zdarzyć.

Zanim pan jednak wyjdzie w maju do walki, trzeba trochę odpocząć. Nie musi pan teraz dbać o wagę, co jada Tomasz Adamek? Schabowego z kapustą?

- Jem wszystko, tylko w okresie przygotowawczym dbam o odpowiednią dietę. Wtedy w grę wchodzi przede wszystkim kuchnia śródziemnomorska, którą bardzo lubię. Schabowym jednak też nie pogardę (śmiech).

Teraz wpadnie pan na chwilę do Gilowic. Czym ugoszczą mistrza w rodzinnej miejscowości?

- Na pewno będzie kwaśnica i golonka, którą bardzo lubię. No właśnie, nie jadłem porządnej golonki już chyba ponad rok.

Komentarze (0)