Klaudia Zwolińska od samego początku podkreślała, że jedzie na igrzyska olimpijskie 2024, by zdobyć upragniony medal. W Tokio zabrakło niewiele, ponieważ nasza kajakarka górska uplasowała się na 5. miejscu.
Tym razem 25-latka dopięła swego. Za każdym razem, tj. w eliminacjach, półfinale oraz finale slalomu kajakowego, lepsza od niej była tylko jedna rywalka. W efekcie polska zawodniczka stanęła na podium po zdobyciu srebrnego medalu (relacja TUTAJ).
- Wiedziałam, że trzeba podejść z pokorą, poświęciłam bardzo dużo, by walczyć o medale. Slalom to gra błędów. To, że wytrzymałam stres i logistykę igrzysk, to niesamowite. Chciałabym podziękować wszystkim za dobre rady. Jestem w ciężkim szoku, że to się udało i jeszcze na takim poziomie utrzymałam to w kwalifikacjach, półfinałach i finałach. Mega się cieszę, pewnie gadam takie głupoty, że szok - mówiła na gorąco świeżo upieczona wicemistrzyni olimpijska przed kamerami TVP.
ZOBACZ WIDEO: "Prosto z Igrzysk". Kontuzja Tomasza Fornala problemem dla Polaków. "Jest to spora strata"
W finałowej rywalizacji Zwolińska startowała jako przedostatnia. Mimo że początkowo miała najlepszy czas, to ostatecznie po przepłynięciu całego dystansu uplasowała się za plecami Australijki Jessiki Fox. Jako ostatnia wystartowała Niemka Ricarda Funk, ale w drugiej części trasy popełniła fatalne błędy i spadła prawie na sam koniec stawki. To sprawiło, że Polka mogła cieszyć się ze srebra.
- Mówiłam wcześniej, że mam mniej mleka pod nosem niż miałam wcześniej. Ostatni sezon był kluczowy, poczułam się mocniej, wkroczyłam na podium w seniorskich imprezach. Nie mieści mi się to w głowie. Niesamowite to jest. Musiałam nabrać sportowej pokory, spokoju i dojrzałości emocjonalnej - podsumowała swój sukces kajakarka.
- Wzmacnia mnie ten medal, na ten medal nie tylko ja czekałam, czekał cały slalom, cała Polska. Teraz działamy dalej, mamy mocną drużynę, jest Grzesiu Hedwig, jest Mateusz Polaczyk - dodała.
25-latka mogła liczyć na spore wsparcie rodziny. Zwłaszcza ojca, który dopingował ją podczas ostatniego przejazdu. - Warto wierzyć w te marzenia i one się spełniają. Pozdrawiam mamę, bo siedzi przed telewizorem. Tata biegł tutaj (wzdłuż toru - przyp. red.), ochroniarze go gonili - wyznała Zwolińska.
Wicemistrzyni olimpijska zdradziła także pewną anegdotę. Okazuje się, że lubi amulety. Jeden z nich "zgubiła" w sobotę.
- Mam pewną śmieszną anegdotkę. Wieczorem byłam w hotelu, odpoczywałam i… okazało się, że zostawiłam poduszkę na torze. Pojechał po nią trener Rafał Polaczyk. Gość się tak poświęca, że szok! Dużo mam takich amuletów, ale to są takie rzeczy, do których staram się nie przywiązywać. Do poduszki się wolę przywiązać, bo lepiej się śpi - dodała Klaudia Zwolińska.
Przeczytaj także:
Polka wicemistrzynią olimpijską. Kim jest Klaudia Zwolińska?