Maja Włoszczowska i Ariane Luethi ukończyły wyścig Absa Cape Epic w RPA na trzecim miejscu. Triumfatorkami zostały Anna van der Breggen i Annika Langvad - więcej TUTAJ. Ośmiodniowe zawody po bezdrożach Afryki uważane są za najtrudniejszy wyścig etapowy MTB na świecie.
Polska kolarka górska w wywiadzie dla sport.pl opowiedziała o trudach morderczej imprezy, która dała jej mocno w kość. Okazuje się, że 35-letnia Włoszczowska cierpiała praktycznie na każdym etapie.
- To jest właśnie osiem maratonów dzień po dniu. Po pierwszym etapie byłam przerażona, co się będzie działo dalej. Po drugim byłam tak wycieńczona, że leżałam i nie byłam w stanie podnieść ręki z telefonem do ucha. Skurcze łapały mnie w mięśnie, w które nigdy do tej pory mnie nie łapały. (...) Było też odwodnienie - przyznała reprezentantka Polski.
ZOBACZ: Wczesna godzina nie straszna Mai Włoszczowskiej. Polka i Ariane Luthi z trzecim wynikiem >>
ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". Piątek przedstawicielem nowego pokolenia? "Nie ma kompleksów ale zna swoje miejsce w szeregu"
Włoszczowska do rywalizacji w Absa Cape Epic przystępowała z dużymi obawami. Jedynym pocieszeniem było to, że - patrząc na zespół - czuła się mocniejsza od swojej partnerki (Luethi).
- Obawiałam się startu w tym wyścigu, bałam się, żeby mnie nie zabił. Dzięki temu, że byłam zawodniczką odrobinę mocniejszą, to do kolejnych etapów mogłam podchodzić chociaż z minimalną rezerwą. (...) Bardzo się cieszę, że jechałam w parze z Arianą, która zna doskonale ten wyścig i wie jak przetrwać - dodała.
Nasza medalistka olimpijska narzekała też na przeziębienie i brak czasu na regenerację po etapach. Pomimo tego, Włoszczowska chętnie wróci na wyścig do RPA. - Ale się zakochałam. Naprawdę się zakochałam, bo atmosfera wyścigu jest cudowna - zakończyła.